Fantastic Four #8 – listopad 1962
I. Więźniowie Władcy Marionetek!
II. W rękach Władcy Marionetek
III. Dama i potwór
IV. Twarzą w twarz z Władcą Marionetek!
V. Śmierć marionetki!
Scenariusz: Stan Lee
Rysunki: Jack Kirby
Tusz: Dick Ayers
Debiuty: Alicia Masters (ukochana Bena Grimma) oraz Władca Marionetek (superprzestępca).
Po niezbyt zachwycającym spotkaniu z kosmicznym Kurrgo, który padł ofiarą własnych ambicji, F4 nie jest dane zaznać spokoju, co nie jest przecież żadnym zaskoczeniem. W końcu czym byłby superbohaterski komiks bez odrobiny akcji? Mógłby być, co prawda, czymś dobrym, ale na takie wybryki przyjdzie dopiero czas. Teraz jednak na łamach F4 debiutuje Władca Marionetek, a i nie tylko on.
Początek to, a jakże, kolejna sprzeczka w szeregach naszych kłótliwych herosów. Tym razem Reed jest na finiszu swojego eksperymentu (czyżby tego, o którym wspominał numer wcześniej?), o którym wszyscy wiedzą prócz Bena. Co gorsza nie chcą mu nic powiedzieć. Po, spodziewanej, potyczce z Johnny’m, Grimm postanawia odejść z grupy, skoro i tak nikt nie chce go traktować jako pełnowartościowego członka. Jego śladem wyrusza Sue, lecz niebyt jej przekonania, że Ben źle ocenił sytuację zdają rezultat, ale ważne jest, że spostrzegają młodego mężczyznę, który ma zamiar popełnić samobójstwo za pomocą skoku z wysokości. Ani Sue, ani Ben nie są w stanie go uratować na czas, zawiadamiają więc resztę. Reedowi się nie udaje, lecz Johnny ratuje nieszczęśnika, który jednak pogrążony jest w transie. Oto bowiem na planie pojawił się Władca Marionetek, którego mocą jest kontrolowanie woli, i nie tylko, innych. Otóż posiada on radioaktywną glinę, za pomocą której wykonuje podobizny swoich ofiar. Jego kontrola jest bardzo szeroka, gdyż np. jeśli złapie swą figurkę za nogi to prawdziwa postać upada. Jak można przypuszczać, po interwencji Pochodni kieruje swą uwagę na F4. Jego pierwszą ofiarą staje się Ben Grimm, tymczasem sama Sue zostaje jego więźniem.
W tym numerze zobaczymy też niewidomą przybraną córkę Władcy, imieniem Alice, która bardzo polubi Bena Grimma, ale jako Thinga, a nie człowieczą wersję. Będziemy mieli też okazję zobaczyć uwolnionych więźniów największego zakładu penitencjarnego, z którymi będzie walczyć F4. Ujrzymy też wzruszające pogodzenie się Thinga z resztą przyjaciół.
Tak więc jest sporo akcji, poznajemy w miarę ciekawą fabułę i nowe postaci. Zarówno Alice, jak i Władca staną się osobami, które powrócą na łamy F4. Nie jest to opowieść tak intensywna jak połączenie sił Dooma i Namora, lecz jest to przyjemna pozycja, która miłośnikom Srebrnego Wieku komiksów może przypaść do gustu.
Streszczenie mojego autorstwa: http://marvelcomics.pl/index.php?cmd=showCom&cusa=16650
Incredible Hulk #4 – listopad 1962
Potwór i maszyna
Scenariusz: Stan Lee
Rysunki: Jack Kirby
I oto jesteśmy ponownie. Ja, Rick i Hulk. Wszyscy mamy wielkie wątpliwości i obawy co do najbliższej przyszłości. Czy zielone monstrum przejmie kontrolę nad Bannerem? Czy Rick Jones utraci kontrolę nad brutalem? Czy Hulk w końcu odbije się z niskich rejonów jakości i ruszy ku złotym szczytom najlepszych komiksowych historii?
Poznawanie odpowiedzi zaczynamy widokiem zielonego wielkoluda leżącego w ukrytym laboratorium Bannera, przypiętego do maszyny, którą obsługuje szesnastoletni Rick (już znamy jego wiek). Zanim jednak Jones uruchomi urządzenie Bruce’a, cofamy się w przeszłość by zobaczyć jak doszło do tego, co właśnie widzimy.
Zaczynamy od, kolejnego już, retellingu powstania Hulka, po którym to Betty martwiąca się o dra Bannera dochodzi do wniosku, iż Rick musi być w to wszystko jakoś zamieszany i od niego trzeba zacząć poszukiwania. Całe szczęście, że jej wysiłek umysłowy zdołał to ustalić, bo nikt z armii nie zdołał wypatrzeć sposobu na znalezienie Hulka za pomocą chłopaka, który zawsze był w jego okolicy a nawet powstrzymywał go przed zniszczeniami, nie mówiąc już, że razem skakali w przestworzach. Oczywiście generał Ross raz wykorzystał chłopca jako wabik, ale na tym poprzestał. Teraz jednak, po wysłuchaniu córki, dochodzi do wniosku, że „może coś faktycznie w tym jest”. Nie ma to jak genialny zmysł strategiczny wielkich wojskowych USA. Tym bardziej, że przygotowali broń, która zamrozi Hulka.
Armia przychodzi po chłopaka, ten każe Hulkowi uciec. Olbrzym wyskakuje przez ścianę, rozwalając ją kompletnie, ale na szczęście robi to z tyłu więc nikt go nie słyszy na froncie małego drewnianego domku. Rick zostaje zaprowadzony przed oblicze generała Rossa, który jest zdeterminowany aby dowiedzieć się czego tylko może nt. Hulka. Jednak ani on, ani jego córka nie mogą wydobyć z Ricka nic poza „przykro mi, ale nic nie mogę powiedzieć”. Zdeterminowany Ross nie naciska, lecz wysyła go do więzienia. W międzyczasie Hulk trochę szaleje w różnych miejscach, po czym, przyzwany mentalnie przez Ricka, uwalnia go.
Tak trafiamy do naszego tajnego laboratorium, gdzie eksperyment się udaje. Hulk staje się na powrót Bannerem, co więcej, znika mentalna więź łącząca Ricka i zielonoskórego oraz, po małych ulepszeniach, Banner zaczyna kontrolować, do pewnego stopnia, Hulka, co jednak mocno męczy jego normalne „ja”. Poza tym, od tej pory może wykorzystywać maszynę do przemian w zielonego pana i z powrotem. Pod koniec jeszcze dla spragnionego wrażeń miłośnika komiksów czeka nieco akcji.
Chyba nie muszę pisać, że historia jest mocno naciągana, infantylna i nielogiczna. Rozumiem, że w takim komiksie, i w takich czasach, nie będzie przedstawiania tortur mających na celu wyjawienie miejsca pobytu Hulka, lecz tak skrajne ogłupienie armii USA nie służy niczemu dobremu. Na miejscu fanów Hulka, mocno obawiałbym się kraju, który ma taką armię. Nie mówiąc już o niedosłyszeniu ucieczki olbrzyma.
Na pewno plusem jest usunięcie mentalnej więzi między Rickiem a Hulkiem. Pomysł był wprowadzony mocno absurdalnie, na szczęście koniec z dużą, zieloną zabawką. Zmiany i trwająca intensywniej walka między Bannerem i Hulkiem to również plusy jakie oczekują w tej części przygód pana o bardziej niż słusznej posturze. Mam tylko nadzieję, że w przyszłym nrze właśnie te wątki zostaną rozwinięte, a nie pojawią się kolejni komuniści czy kosmici atakujący Amerykę.
Gladiator z odległego kosmosu!
Scenariusz: Stan Lee
Rysunki: Jack Kirby
Ale zaraz, co my tu mamy. Jeszcze nie koniec komiksu. Otóż dwa w jednym jako back-up story, komuniści wykorzystują motyw kosmitów. Jako, że jest to historia dodatkowa (choć okładka sugeruje ich równoważność – gorzej dla drugiej historii) można jej wybaczyć brak rozwijania ważnych wątków w hulkowej fabule.
Co jednak tu jest? Przybywa, oczywiście nie wypatrzony przez nikogo, Mongu. Tytułowy gladiator, podróżuje dziwnym pojazdem, który wygląda jakby kosmici niezbyt nas wyprzedzili w rozwoju technologicznym, jeśli w ogóle. Otóż Mongu mówi, że zniszczy Ziemię jeśli nie stanie przed nim wojownik zdolny unieść dwutonowy topór i z nim walczyć, tzn. z Mongu, a nie z toporem. Oczywiście logiczne byłaby kosmity anihilacja przez armię mająca w głębokim poważaniu jego topór. Choć może bali się, że nie jest sam. Na tyle, że nikt z włodarzy USA nie wyszedł mu nawet na spotkanie. Na spotkanie za to wychodzi, jak wszyscy się spodziewamy, Hulk, który zabiera ze sobą Ricka, aby ten mu przeszkadzał (na co innego może brać dzieciaka w sam środek starcia z kosmitą?). Teraz będą duże spoilery więc można ominąć następny akapit.
Kosmici okazują się być komunistami w przebraniu! Wiadomo jak się skończy ich pojedynek z Hulkiem, a Rick faktycznie będzie wielkoludowi służył jako przeszkadzajka. Na koniec opinia publiczna uzna, że cała afera była wymyślona przez Hulka.
Można już czytać. Opowieść jest banalna, głupawa, nie zapada w pamięć. Słabo. Pierwsza historia jest średnio zła. Druga historia jest bardzo zła. Hulk dalej nie poprawił poziomu, no może lekko, usuwając mentalne więzi. Chyba nie ma co liczyć na genialny nr 5. Choć kto wie.
Streszczenie: http://marvelcomics.pl/index.php?cmd=showCom&cusa=13439
Strange Tales #102 – listopad 1962
1. Więzień Czarodzieja!
2. Podstępy Czarodzieja
Fabuła: Stan Lee
Scenariusz: Larry Lieber
Rysunki: Jack Kirby
Debiutuje Wizard (Czarodziej) - superprzestępca.
Ludzka Pochodnia powraca na łamy Strange Tales, tak, jak się można było tego spodziewać. Historia zaczyna się krótkim przypomnieniem starcia z Niszczycielem. Jest to o tyle ciekawe, iż tym razem wspomnienie jest dokonane za pomocą wiadomości pokazywanych w kinie.
Zaraz potem rusza główny wątek, natychmiast po wyjściu z kina spotykamy Czarodzieja, który jest genialnym konstruktorem, jego geniusz w tej dziedzinie sprawia, że dziwię się nieco, że dopiero teraz stał się widoczną postacią w uniwersum Marvela. Dokonał on już niemal wszystkiego, ma na swoim koncie ucieczki bardziej efektowne niż sam Houdini. Teraz wpadł więc na kolejny pomysł. Pochwyci Ludzką Pochodnię, zniszczy jego wizerunek publicznie i całkiem go pokona.
Nie jest to może najgenialniejsza historia, jaka ukazała się do tej pory, lecz jest to pierwsze udawanie superbohatera przez przestępcę w celu zniszczenia jego wizerunku i odwrócenia uwagi policji i społeczeństwa. Poza tym fabuła jest raczej przewidywalna, choć pojawienie się Niewidzialnej Dziewczyny w pewnym momencie ma za zadanie wzbudzić w nas uczucie zaskoczenia, jednak nie jest to zbyt wielkim szokiem dla czytelnika F4.
Raziła mnie też nielogiczność jednej z ucieczek Czarodzieja, który wykorzystuje w tym celu specjalny gaz twardniejący w wyniku zetknięcia z powietrzem. Otóż Czarodziej jest zamknięty w sejfie, skuty łańcuchami i wrzucony do wody. Miniaturową piłą ukrytą w sygnecie przecina łańcuchy, po czym uwalnia wspomniany gaz, który twardnieje z taką siłą, że wygina, a następnie wyłamuje zamknięte drzwi sejfu na zewnątrz. Przecież przy takiej mocy powinien on też całkiem nieźle zmasakrować ciało Czarodzieja. Ale to tylko drobna uwaga.
Jest to bardzo średni, niczym nie wyróżniający się komiks, w którym debiutuje Czarodziej, a Ludzka Pochodnia ma okazję ponownie popisać się solowymi przygodami. Nic wielkiego.
Streszczenie mojego autorstwa: http://marvelcomics.pl/index.php?cmd=showCom&cusa=16691
Journey Into Mystery #86 – listopad 1962
Śladem Człowieka Jutra!
Lot do przyszłości
Fabuła: Stan Lee
Scenariusz: Larry Lieber
Rysunki: Jack Kirby
Tusz: Dick Ayers
Debiutuje Zarrko - Człowiek Jutra.
Cóż może wstrząsnąć czytelnikiem bardziej niż Loki, bóg niezgody? Otóż spróbuje tego dokonać Zarrko, Człowiek Jutra. Jest to niemiły pan, który żyje sobie w 2262 roku. Ku jego rozczarowaniu jednak jego czasy są całkowicie pokojowe, nie ma wojen, nie ma broni, słowem nuda. Zarrko postanawia wykorzystać to i swoją wiedzą techniczną popisać się tak aby zdobyć ów świat na własność. Tworzy w tym celu mordercze roboty, lecz to mu nie wystarcza. Postanawia więc ukraść broń masowego rażenia z XX wieku.
I tutaj mamy Thora. W tym komiksie współpracuje on już z wojskiem pomagając im testować nowe bronie. Podczas jednego z testów nagle w powietrzu pojawia się pojazd Zarrko, który kradnie rakietę. Zanim Thor może spuścić mu łomot, gość z przyszłości wraca do swoich czasów. Zostawia jednak za sobą fragment swego pojazdu. Thor postanawia poprosić swego ojca Odyna aby ten wysłał go do czasów Zarrko i pozwolił mu stoczyć z nim bitwę. Odyn spełnia życzenie syna, który trafia do świata rządzonego przez Zarrko.
Jest tutaj co prawda kilka naciąganych momentów, z których na pierwszy plan wysuwa się określenie, że metal z pojazdu Zarrko nie jest znany w naszych czasach, po oględzinach, które polegały na krótkim przyjrzeniu się mu. Mądry pan, który dochodzi do wniosku, że pojazd był z przyszłości (bo rozpłynął się w powietrzu) też nieco irytuje. Z plusów trzeba wyróżnić pojawienie się Odyna, naprawdę dobrze go przedstawiono, jak i same wezwanie Thora odbyło się z należną mocą.
Oczywiście największą atrakcją jest pojedynek między nordyckim bogiem a technologią przyszłości. Wynik możemy przewidzieć z góry, ale dobrze, że Lieber i Lee trochę rozbudowali walkę o kilka zwrotów akcji. Nie zapiera ona oddechu w piersiach, zakończenie trochę rozczarowuje, ale całość wypada nieźle.
Ogólnie więc Zarrko nie może równać się z Lokim, lecz nie wypada najgorzej. Thor wciąż jest najlepszą pozycją z krótkich historii wygrywając z solowymi przygodami Ludzkiej Pochodni i Człowieka-Mrówki.
Streszczenie mojego autorstwa: http://marvelcomics.pl/index.php?cmd=showCom&cusa=16680
Tales To Astonish #37 – listopad 1962
Pochwycony przez Protektora!
Twarzą w twarz z Protektorem!
Fabuła: Stan Lee
Scenariusz: Larry Lieber
Rysunki: Jack Kirby
Nie ma właściwie co zbytnio rozwodzić się nad tą przygodą Człowieka-Mrówki. W mieście pojawia się Protektor, który zmusza jubilerów do płacenia haraczu. Pym musi odkryć kim ów osobnik jest.
Schemat jest właściwie identyczny jak w przypadku poprzedniej historii, jak i zetknięcia Ludzkiej Pochodni z Niszczycielem w Strange Tales #101. Czyli przestępcą okazuje się ten, kogo nie podejrzewamy. Sama walka i sceny akcji nowatorstwem nie rażą, ale jest tutaj scena zamknięcia Henry’ego w papierowej torbie z odkurzacza. Nie na co dzień widzimy superbohaterów w odkurzaczach. Czy niemal pokonanych pistoletem na wodę.
Sam Protektor jest postacią naciąganą. Szczególnie w sposób w jaki „niszczy” biżuterię, zdradzam teraz szczegóły finału, więc jak ktoś nie lubi spoilerów to ten akapit może sobie odpuścić. Otóż nasz przestępca strzela robiąc sporo dymu, kiedy przez chwilę nikt go nie widzi zabiera biżuterię, i na jej miejsce rozsypuje mnóstwo piasku. Po pierwsze żeby rozsypać tyle piasku, ile to robi musiałby mieć jakieś worki z nim przy sobie, a takowych nie widać. Po drugie, musiałby działać w mgnieniu oka, a jest zwykłym człowiekiem. Po trzecie, policja nie zdołała odkryć, że jest to piasek a nie zniszczona biżuteria. Strach pomyśleć coby policja zrobiła gdyby nie bohaterowie.
Niestety przygody Ant-Mana nie należą do najlepszych, póki co w Marvelu przoduje F4 i chyba nikt nie zbliża się do jej poziomu. Jedynie debiut Spider-Mana może odebrać czwórce herosów palmę pierwszeństwa w kategorii najlepsza pozycja w 1962 roku. Tymczasem Pym powróci już niebawem.
Streszczenie mojego autorstwa: http://marvelcomics.pl/index.php?cmd=showCom&cusa=16694