OGŁOSZENIE!

Z POWODU PRAC REMONTOWYCH NA DC MULTIVERSE NIEKTÓRE LINKI ODNOSZĄCE DO RECENZJI KOMIKSÓW VERTIGO NIE DZIAŁAJĄ! BĘDĘ JE UZUPEŁNIAŁ W MIARĘ POSTĘPU PRAC NAD SERWISEM.

wtorek, 24 maja 2011

Whiteout oraz Whiteout - Melt, ONI Press, 1999 oraz 2000


Whiteout
Śnieżyca

Scenariusz: Greg Rucka
Ilustracje i liternictwo: Steve Lieber

Okładka: Frank Miller
Ilustracje stron tytułowych rozdziałów: Matt Wagner, Mike Mignola, Dave Gibbons, Steve Lieber
Logo na okładce: Monty Sheldon

Posłowie: Greg Rucka

ONI Press, 1999
(pierwotnie Whiteout ukazał się jako czteroczęściowa miniseria, poniższa recenzja opiera się na wydaniu zbiorczym)

Antarktyda. Dno świata. Przy wietrznej pogodzie odczuwalna temperatura spada poniżej 100 stopni Celsjusza. Lód, śnieg, zawieje, wysokie ciśnienia, morderstwa. To ostatnie sprawia, że szeryf Carrie Stetko ma zaledwie dwa tygodnie na znalezienie sprawcy i motywu zbrodni. Dwa tygodnie, podczas których nieznajomi okażą się przyjaciółmi, a przyjaciele wrogami, jej życie zawiśnie na włosku oraz poniesie niemożliwe do zrekompensowania straty. Zarówno fizyczne, jak i psychiczne.

Whiteout Rucki jest czarnym kryminałem, w którym rolę czerni zastąpiła biel. Wokół głównej bohaterki pojawiają się kolejne postaci, których motywy są cokolwiek wątpliwe, a ich zachowanie nierzadko sugeruje posiadanie nieczystego sumienia. Okaże się zresztą, iż faktycznie, duża ilość podejrzeń jest uzasadniona. Wynikiem ich sieci jest intrygująca, sprawnie prowadzona fabuła. Opiera się ona na, oczywiście, klasycznym motywie kryminalnym. Doszło do morderstw, następuje więc sekwencja szukania sprawcy/ów i motywu. Każdy dobry kryminał, aby był czymś więcej, aniżeli tylko kolejną opowiastką z serii zbrodni i kary, musi posiadać też wyrazistą postać pierwszoplanową. Greg Rucka nie zawodzi również i w tym przypadku, a może nawet tworzy ciekawszą bohaterkę niż samą fabułę. Carrie Stetko, została przeniesiona na Antarktydę, gdy zabiła podejrzanego przestępcę. Nie mogła znieść jego zaczepek, nawiązań do gwałtów, które skończyły się poturbowaniem drugiego policjanta i próbą zgwałcenia jej samej. Oprócz tego jej mąż umarł niecały rok po ślubie na raka. Po przejściu takich traum musi zmierzyć się ze spiskiem, mordercami i fałszywymi przyjaciółmi.

Walka jest tym trudniejsza, iż odbywa się w nieprzyjaznym terenie. Pod wieloma względami można powiedzieć, i nie byłoby w tym przesady, że lód i pogoda są równowartościowymi bohaterami Whiteout. Mróz, wiatr i pokrywa lodowa stanowią nierzadko większe wyzwanie niż starcie z zabójcą. Czynią większe szkody, niszczą psychikę i ciało. Rucka, jak i Lieber, doskonale odwzorowali nieludzkie warunki, jakie tam panują. Nawet jeśli nie są one realne, to na pewno są realistyczne. W połączeniu z narracją Stetko, opisującą nierzadko swe otoczenie, wyłania się niepokojący obraz zarówno niszczycielskiej pogody, jak i niszczycielskich ludzi.

Komiks niestety nie oferuje tak dogłębnego studium psychologicznego, jakie mógłby zaprezentować. Oczywiście, nie oczekiwałem głębokiej analizy wpływu Antarktydy na ludzki umysł. Wątek ten nie może jednak być pominięty w tego typie fabule. Rucka wykorzystuje go do pewnego stopnia, lecz wciąż mógł zagłębić się w temat nieco mocniej. Ostatecznie jednak, nie można mieć do strony fabularnej większych zastrzeżeń. Wady nie są w tym co jest, tylko w tym, czego nie ma. Nie ma trochę bardziej zagmatwanej historii, skomplikowanej zagadki kryminalnej i gęstszej atmosfery zagrożenia.

Wizualnie nie można mieć większych uwag. Lieber zaprezentował minimalistyczne, lecz równocześnie realistyczne rysunki, które doskonale odbijają zimno kontynentu i charakterów. W połączeniu ze scenariuszem Rucki, Whiteout jest bardzo dobrze skonstruowanym komiksem, który potrafi trzymać w napięciu, posiadając także wyraziste postaci.

 
Whiteout – Melt
Śnieżyca - Odwilż

Scenariusz: Greg Rucka
Ilustracje i liternictwo: Steve Lieber

Przedmowa: Brian Michael Bendis
Posłowie: Steve Lieber

ONI Press, 2000

To, czego brakowało w pierwszym spotkaniu z Carrie, mogłoby znaleźć się w drugim. Niestety nowy wątek, tym razem polityczno-szpiegowski, pozostawia spory niesmak. Historia jest nieskomplikowana, oprócz Stetko, jest tylko jedna postać wyróżniająca się. Melt cierpi na ogromne ilości niewykorzystanego potencjału. Kontakty amerykańsko-rosyjskie są ograniczone do minimum. Przyjaciel protagonistki pojawia się tylko w jednej scenie, specnaz składa się z papierowych postaci, które giną nim mamy okazję lepiej je poznać. Kwestia niedoskonałości tyczy się całości fabuły, w jakiej pojawia się zaledwie jeden wątek pogoni za wrogiem, na dodatek kończy się w momencie ich odnalezienia. Punkt kulminacyjny przechodzi bez emocji, nawet kwestia zarysowanych relacji między Carrie a jej rosyjskim współpracownikiem jest prosta i przewidywalna.

Poza tym Carrie zmiękła. Przyjmuje zlecenie, któremu nie jest chętna, ma ochotę na seks, również jej finalna decyzja jest przejawem zbytniej uczuciowości z jej strony. W Whiteout jej relacje z brytyjską szpieg miały niemal delikatne naleciałości homoseksualne. Nic wyrazistego, raczej w stylu „relacji homoseksualnych” w oryginalnym Star Trek. Tutaj Carrie staje się szablonową postacią. Choć trzeba przyznać, iż scena zbliżenia seksualnego jest najlepsza w całym komiksie. Nie dzieje się tak bynajmniej z powodu zawartości erotycznej, lecz w połączeniu z kadrami skupiającymi się na okaleczonej dłoni Stetko zbliżamy się do lekkiego fetyszyzmu. Dość intrygujący dysonans w scenie uczuciowej.

Poza tym jednak, prócz widocznego postępu w ilustracjach Liebera (największa zaleta komiksu), kontynuacja Whiteout jest krokiem wstecz. Nie intryguje, nie zapada w pamięć. Szkoda, że Melt tak zawodzi w spełnieniu oczekiwań pozostawionych przez poprzednika. Dlatego też tak krótko o komiksie piszę.

niedziela, 15 maja 2011

Violent Cases, Escape Books 1987 (Titan Books 1991 / Dark Horse 2002)



Violent Cases
Drastyczne przypadki

Scenariusz: Neil Gaiman
Ilustracje: Dave McKean

Neil Gaiman i Dave McKean są rozpoznawalnymi i szanowanymi twórcami działającymi nie tylko w medium komiksu. Gaiman, autor m.in. Sandmana jest jednym z większych reformatorów graficznych historii, podobnie sytuacja przedstawia się w przypadku grafika McKeana, ilustratora m.in. Arkham Asylum: A Serious House on Serious Earth. Obaj panowie nie raz ze sobą współpracowali, nie raz stworzyli doskonałe komiksy, lecz ich znajomość, jak każda historia, musi mieć swój początek. Tym punktem startu ich kooperacji jest opowieść Drastyczne przypadki.

Komiks pochodzi z 1987 roku i dzisiaj uchodzi już za klasykę. Może nie na miarę Watchmen Alana Moore'a czy The Dark Knight Returns Franka Millera, niemniej jednak jest to jeden z milowych kamieni pozwalających komiksom rozwinąć skrzydła, wkraczać na nieznane wcześniej terytoria i, przede wszystkim, sprawiać, iż zyskiwały one coraz większą renomę i poważanie. Jest on wyjątkowy zarówno ze względu na sposób narracji i fabułę, lecz również dzięki stronie wizualnej.

Porównując Drastyczne przypadki z dziełami późniejszymi twórców, jak np. Signal to Noise nie da się nie zauważyć, jak bardzo ich umiejętności wzrosły na przestrzeni lat. Szczególnie zaś tyczy się to McKeana, który z komiksu na komiks zwiększał ilość używanej techniki kolażu i sprawiał, że przedstawiane przez niego opowieści coraz bardziej się odrealniały.

Omawiany tytuł przedstawia wspomnienia z dzieciństwa młodego człowieka. Cały komiks, prócz ostatniej sekwencji jest wypełniony jego narracją, uzupełniany słowami innych postaci, lecz również pochodzących z jego pamięci, wszystko widzimy tak, jak zapisało się w jego umyśle. A, że historia, którą snuje wydarzyła się jak miał 4 lata, to obrazy i słowa są często zamazane, postaci zmieniają swą aparycję, a słowa nie są tak zdecydowane jak w momencie pierwszego z nimi kontaktu. Zarówno prezentacja fabularna, jak i ilustracje wspomagają zamglony nastrój dawnych wspomnień. Przytłumiona szaro-błękitna paleta barw, strzępki obrazów i skojarzeń, jak też niepewność, co do użytych słów, pewna umowność scen oraz bazujący często na skojarzeniach tok narracji doskonale się uzupełniają, tworząc nostalgiczną atmosferę czasów minionych.

Owe czasy, to czasy gangstera Ala Capone. Tak naprawdę niezbyt piękny okres w historii USA, jednak wspomnienia mają to do siebie, a szczególnie wspomnienia z dzieciństwa, iż zawsze lepiej przedstawiają przeszłość. I mimo wszelkich ponurych wydarzeń, mimo ciemnych i zamazanych obrazów, i tak przeszłość wygląda przyjemnie i tkwi w głowie budząc sentyment.

Personalnie, za najmocniej do mnie przemawiającą scenę uważam moment rosnącego światła gwiazdy w umyśle narratora. To właśnie jest to, co przywołany na tylnej okładce Alan Moore określa magią codziennych wspomnień. W połączeniu z zamykającą sekwencją, doskonale scalającą pierwsze sceny z ostatnimi, Drastyczne przypadki posiadają jedne z lepszych finałów w historii komiksu.

Niezaprzeczalnym faktem jest jednak ten, iż na dzisiejsze czasy, dzieło Gaimana i McKeana nie budzi takich emocji jak kiedyś. Tak naprawdę, czytelnika, który wchłonął już historie pisane później, inne komiksy Gaimana, ale też wspominanego Alana Moore'a czy Granta Morrisona, Drastyczne przypadki niczym nie zaskoczą. Nie wzbudzą szoku, ani wielkiego zachwytu. Wciąż jednak pozostają klasyką, wypełnioną emocjami opowieścią, którą warto czytać.

Marvel 12.1963 - Strange Tales #103, Fantastic Four #9, Journey Into Mystery #87, Tales to Astonish #38

Strange Tales #103 – grudzień 1962

Więzień 5-ego wymiaru!
Schwytany w innym świecie!
Koniec Zemu!

Fabuła: Stan Lee
Scenariusz: Larry Lieber
Rysunki: Jack Kirby
Tusz: Dick Ayers

Oto Johnny Storm powraca spragniony następnych solowych przygód. Tym razem w okolicy jego miejsca zamieszkania pojawia się genialny architekt, który niestety nie może wypełnić kolejnego kontraktu, otóż nic co wybuduje w niedalekiej, bagiennej okolicy nie utrzymuje się, pod osłoną nocy wszystko tonie w ziemi, a miejscowi mówią, że to robota bagiennych demonów.

Niestety nikt nie wie jak sprawdzić co dzieje się z budynkiem w nocy, ale na szczęście pojawia się Ludzka Pochodnia i, po konsultacji z Mr. Fantasticiem, wpada na genialny pomysł, na który nikt inny nie wpadł. Zostanie na noc przy budynku i zobaczy co się stanie! I faktycznie przybywają ludzie, którzy są sprawcami całego zamieszania. Torch postanawia wyśledzić skąd przybywają, ale niestety zostaje pojmany. Jak się okazuje sprawcy pochodzą z innego wymiaru, który rządzony jest przez despotycznego Zemu. Na szczęście dla Storma jest tam także ruch oporu, który postanawia odbić naszego bohatera, dalej już wiadomo jak potoczy się akcja.

Poza niezbyt przemyślanym motywem znalezienia sprawców tonących domów, reszta przedstawia się jako, po prostu, zwykła, superbohaterska historia Marvela z początku lat 60. Jeszcze tylko wywołanie masowej rewolty jest ekstremalnie uproszczone, ale to już można wybaczyć ze względu na krótki charakter całości.

Jest co prawda średnio, ale nie ma się zbytnio do czego przyczepić. Najzwyczajniej w świecie, klasyczna opowieść tego okresu z Ludzką Pochodnią w roli głównej.

I w ten sposób Johnny zakończył rok 1962. Jakie niespodzianki przyniesie mu rok kolejny? Oby większe niż mijający.

Streszczenie mojego autorstwa: http://marvelcomics.pl/index.php?cmd=showCom&cusa=16692
Fantastic Four #9 – grudzień 1962

Koniec Fantastycznej Czwórki!
Sub-Mariner wydaje rozkazy!
Furia Mr Fantastica
Płomień bitwy
Zemsta jest nasza!

Scenariusz: Stan Lee
Rysunki: Jack Kirby
Tusz: Dick Ayers

Stało się! Po zbudowaniu wspaniałej bazy, wydaniu setek (tysięcy?) dolarów na sprzęt, nie zarabiając nic na walce z przestępczością F4 w końcu zbankrutowała. Pomysł jest genialny w swojej prostocie, oto wściekli ludzie domagają się czynszu i innych opłat, tymczasem wszystkie pieniądze jakie F4 miała przepadły na giełdzie, bohaterowie są więc zmuszeni sprzedawać wszystkie swoje wynalazki i sprzęty. Nie było chyba jeszcze do tej pory bohaterów, w których uderzyłby tak podstawowy problem jak opłacenie czynszu. Oczywiście, już wkrótce w Marvelu na stałe zagości najbardziej ludzki heros: Spider-Man. Ale do tej pory F4 jest najbliżej zwykłego zjadacza chleba. Co twórcy nie omieszkają wyrazić poprzez Reeda, który marzy by być bohaterem komiksowym i nie przejmować się problemami finansowymi.

Ben natomiast znów staje na opak wszystkim i postanawia pójść własną drogą, rozwalając przy tym taksówkę, ale nie oszukujmy się, taksówkarzowi się należało. Spotyka się z Alice, przybraną, niewidomą, córką Władcy Marionetek, obecnie przyjaciółką Grima, która uświadamia Thingowi, że pod jego warstwą hardości kryje się dobroć białego rycerza. Grim przyjmuje jej słowa rychło w czas, gdyż do F4 uśmiecha się szczęście, otóż dostaną 1 mln dolarów za występ w filmie. Jako, że F4 nie unikają sławy bez namysłu, wraz z odmienionym Thingiem, wyruszają do Hollywood autostopem.

Tam czeka na nich nie lada niespodzianka. Otóż producentem filmowym, u którego kręcić będą debiutancką produkcję jest sam Namor. Tak naprawdę nie ma on jednak zamiaru pozwolić F4 na wielkie sukcesy kinematograficzne. Reed szybko trafia na bezludną wyspę, gdzie ma być zabity przez gigantycznego cyklopa, Johnny zostaje więźniem na wyspie, której brutalni mieszkańcy są odporni na ogień, a Thing zetrze się w mocarnym pojedynku jeden na jeden z Namorem, przy dającej księciu Atlantydy energię wodzie. Sue, jak zwykle, będzie więźniem. Motywacją Sub-Marinera jest tym razem miłość do Niewidzialnej Dziewczyny.

Trochę zaskakuje pojawienie się Namora, jako bogatego producenta filmowego, lecz ostatecznie jest to chyba możliwe. Wzbudzana przez niego aura dostojności i pewności siebie, która tak działa na Sue na pewno pomogła mu w natychmiastowej zmianie zawodu. Największymi dziurami fabuły są jednak powroty bohaterów z wysp. Skoro Richards mógł tak łatwo, choć nie wyjaśnione jak, wrócić do nas to po co w ogóle wdawał się w bitwę z cyklopem. Marna ta pułapka księcia Atlantydy. Reed oczywiście był atakowany przez jednookiego giganta, więc jeszcze można zrozumieć najpierw załatwienie sprawy nieprzyjaznego cyklopa, który mieszkając setki lat na tej zakazanej wyspie doskonale nauczył się władać współczesnym angielskim.

Gorzej jest z Johnny’m, nie dość, że pierwsze zarobione pieniądze wydaje na sportowy samochód, nie przejmując się innymi, zdawać by się mogło, ważniejszymi problemami (że też nikt nie zwrócił mu uwagi), to na dodatek po zakończonej walce również nie wiadomo jak opuszcza swą wyspę. Można się domyślać, że odlatuje z niej, lecz wcześniejsze próby odlotu kończyły się wyczerpaniem płomienia i pochwyceniem przez plemię. Swoją drogą długość działania płomienia Ludzkiej Pochodni w ogóle nie jest stała.

Najlepiej wypada pojedynek Bena z Namorem, jest to niewątpliwa atrakcja nr 1 nru. Thing przedstawiony jest tutaj nie tylko jako równy dla wciąż wzmacnianego Namora przeciwnik, lecz wręcz jako osoba silniejsza, jak więc Sub-Mariner spuszcza mu lanie? Trzeba przeczytać by wiedzieć.
Ogólnie więc jest to nr pomysłowy i szybki, przyjemnie się go czyta, choć starcia z cyklopami i plemionami nie są tak intrygujące jak walki z pełnowartościowymi superprzestępcami. Całość więc nie zachwyca, lecz jest przyzwoitą kontynuacją serii.

Streszczenie mojego autorstwa: http://marvelcomics.pl/index.php?cmd=showCom&cusa=16651
Journey Into Mystery #87 – grudzień 1962

Więzień czerwonych!

Fabuła: Stan Lee
Scenariusz: Larry Lieber
Rysunki: Jack Kirby
Tusz: Dick Ayers

I stało się. Rosjanie zmierzą się z Thorem. Przegrane z Hulkiem, Ludzką Pochodnią i Człowiekiem-Mrówką nie są dla nich wystarczające, muszą jeszcze dostać po głowach młotem boga gromów. Całość zastaje nas w miejscu, w którym dowiadujemy się, że czołowi naukowcy amerykańscy znikają, pozostawiając po sobie jedynie notkę, że wolą pracować na rzecz komunistów. Nikt nie wie jak temu zaradzić. Z pomocą przybywa więc dr Blake.

W siedzibie armii Stanów Zjednoczonych on wraz pułkownikiem Edwardem Harrisonem obmyślają genialny plan, który jako żywo przypomina podstęp z koniem trojańskim rycerzy króla Artura w poszukiwaniach Świętego Graala przez Monty Pythona. Otóż Don Blake będzie służył za przynętę (koń trojański), podstawia się aby komuniści przyszli po niego, gdy wraz z armią rozpuszczają wieść, że stworzył nowego wirusa do walki. Więc zostaje on sam w domu, nie pilnowany ani nie obserwowany przez współpracującą z nim armię, i wspólnie pozwalają porwać Blake’a i wywieźć w głąb Rosji. Cudowny plan. Armia wie tyle, ile wiedziała przed wprowadzeniem go w życie, a kolejny naukowiec znajduje się w rękach Rosjan. Ciekawe czy armia potajemnie nie współpracuje z komunistami? Podczas gdy, jak można przypuszczać, w USA opracowuje się kolejne porażające geniuszem plany wykrycia tajemniczych zniknięć naukowców, Blake ma szansę popisać się jako Thor. Rosjanie na szczęście są niewiele mądrzejsi od Amerykanów, ale i tak przewyższają ich inteligencją. Nie dość, że bez problemu szmuglują poszukiwanych naukowców przez granice, bez problemu ich porywając to posiadają łańcuchy zdolne powstrzymać Thora, nawet kamienni ludzie z Saturna przecież nie mieli takich materiałów.

Popełniają jednak kilka błędów, jak zostawianie więźniów bez strażników i pozwalają Thorowi na działanie. Oprócz starcia nordyckiego boga z rosyjskimi komunistami, mamy tutaj dwie sceny, w których Jenny ponownie wzdycha do superbohatera (szybko jej przeszło uczucie do Blake’a) oraz jedną scenę, w której pokazani są niektórzy Rosjanie w pozytywnym świetle. Na plus jeszcze zdołała się załapać scena wywołanej przez Thora wielkiej burzy.

Cała reszta to infantylny, naciągany, nielogiczny, głupi wręcz minus. Szkoda, że rok 1962 Thor kończy najgorszą historią ze swoim udziałem. Daje to nadzieję, że może być już, chyba, tylko lepiej. Oby nie podzielił losu Hulka, którego poziom z determinacją utrzymywany jest na bardzo niskim pułapie.

Streszczenie mojego autorstwa: http://marvelcomics.pl/index.php?cmd=showCom&cusa=16681
Tales To Astonish #38 – grudzień 1962

Zdradzony przez mrówki!!

Fabuła: Stan Lee
Scenariusz: Larry Lieber
Rysunki: Jack Kirby
Tusz: Dick Ayers

Ten nr jest pozycją, którą koniecznie nabyć powinni wszyscy zainteresowani tematyką mrówek. Właśnie w tym nrze pojawia się wynajęty przez mafię genialny, lecz amoralny naukowiec o pseudonimie Jajogłowy (widać na okładce skąd pseudonim), który zwraca mrówki przeciw Ant-Manowi nawołując do ich chciwości i próżności. Na szczęście Henry Pym wie, że mrówki mają wyczucie przyjaźni i partnerstwa w walce z przestępczością. Czy mu to pomoże, gdy Jajogłowy przygotował już lep na muchy?

Kuriozalne pomysły i absurdalne sceny już nie są czymś co zamierzam uznawać za wadę czy zaletę tej serii, one po prostu są nieodłączną częścią przygód Pyma. Już chyba nie można sobie wyobrazić opowieści z nim bez dawki tych, jakże zaskakujących swym wcieleniem w życie idei. Twórcy chyba z premedytacją wrzucali tu coraz bardziej groteskowe pomysły, zresztą już punkt wyjścia: superbohater wielkości mrówki, otaczającymi się tymi stworzeniami jest co najmniej intrygujący. Tym bardziej, że w tym nrze widzimy: specjalny płyn antylepowy, sprężyny w butach bohatera oraz lasso, dzięki któremu nasz malutki heros wywija wyrośniętymi gangsterami w powietrzu. Ma przecież nadal siłę człowieka normalnej wielkości, choć nie wyglądał wcześniej na takiego, który może machać ludźmi bez zadyszki. Może więc jego siły wzrosły w miniaturowej formie?

Jest więc kiczowato i groteskowo, ale do tego seria zdążyła już przyzwyczaić. Chyba tylko dlatego warto (?) po nią sięgnąć.

Streszczenie mojego autorstwa: http://marvelcomics.pl/index.php?cmd=showCom&cusa=16695

Gangland #1-4, miniseria, Vertigo

Gangland #1-4

Vertigo, 1998


Gangland jest składającą się z czterech numerów, miniserią, w ramach której zaprezentowano krótkie formy komiksowe, łączone motywem przewodnim, jakim jest zbrodnia i przestępstwa. W każdym zeszycie pojawiają 3-4 historie, w większości, uznanych twórców komiksów. Wszystkie numery poprzedzone są również krótką informacją nt. autorów, skupiającą się na ich kontaktach ze światem przestępczym. Możemy się m.in. dowiedzieć, kiedy Azzarello skradziono pierwszy samochód i za co w więzieniu siedział ojciec Doselle’a Younga.

Recenzja nru 1. tutaj.
Recenzja nru 2. tutaj.
Recenzja nru 3. tutaj.
Recenzja nru 4. tutaj.

piątek, 6 maja 2011

Accelerate #1-4 (miniseria) - Vertigo, 2000

Accelerate
Przyspieszenie
Tytuły poszczególnych nrów:
1. brak
2. I Love Living in the City (Kocham mieszkać w mieście)
3. Message from the Underground (Wiadomość z podziemia)
4. Year One (Rok pierwszy)

Miniseria: 4 nry.
Scenariusz: Richard Kadrey
Ilustracje: Pander Bros.
Liternictwo: John Workman
Kolory: Sherilyn Van Valkenburgh
Spearacje: Jamison

Vertigo, 2000


Cyberpunk niezmiennie jest popularnym nurtem, w ramach którego coraz trudniej jednak stworzyć historie zaskakujące pomysłami i nowatorskimi rozwiązaniami. Najczęstszymi składnikami mieszaniny określanej tym terminem są stechnicyzowana, komputerowa przyszłość, elementy antyutopijne, rywalizacja między zepchniętymi poza ramy „uprzywilejowanego” społeczeństwa grup ludzi odstępujących od ogólnie (i często odgórnie) przyjętej normy z jednostkami, które tę normę spełniają, narkotyk lub inny specyfik, będący z różnorakich przyczyn bardzo cenny oraz nieprzebierające w środkach wpływowe osoby, zagrażające bohaterom. Dodać do tego nawiązania do japońskiej stylistyki i nazewnictwa oraz niskobudżetowego kina spod znaku Rogera Cormana, a uzyskamy niemal pełny obraz tego, czym jest Accelerate.

Całość recenzji tutaj.

środa, 4 maja 2011

Wire Hangers #1-4, miniseria, IDW 2010


Przeredagowana wersja recenzji pojawiła się tutaj!

Tytuł: Wire Hangers

Druciane wieszaki

"Under My Skin"pts. 1-4
"Pod moją skórą" cz. 1-4

Scenariusz i ilustracje: Alan Roberts
Liternictwo: Robbie Robbins i Chris Mowry

IDW, 2010

Korzystając z przerwy między czytaniem komiksów Marvela i Vertigo, zacząłem poznawać dokładniej propozycje wydawnictwa IDW. Po losowym wyborze, padł on na miniserię Wire Hangers, będącej połączeniem brutalnego dreszczowca z kryminałem oraz delikatnymi naleciałościami teorii spiskowych.

Akcja komiksu rozgrywa się w Nowym Jorku, gdzie dochodzi do serii tajemniczych zaginięć osób. W miejscach, w kórym ofiary znikają zostają tylko karty niejakiego Króla Samobójców. Sprawie postanawia bliżej przyjrzeć się młoda, ambitna reporterka. Wpada ona niemal od razu w sam środek tajemnicy, w którą zamieszani są agenci federalni. Śledztwo w tej sprawie prowadzi, ograniczany zewsząd detektyw Barillo, dawny policjant-bohater, obecnie zniesławiony człowiek, wydający pieniądze na prostytutki i tabletki. Centralną postacią okazuje się jednak być dziwny bezdomny człowiek, któremu spod skóry wystają fragmenty drucianych wieszaków. Jego nadnaturalna siła i zdolność leczenia ran sprawiają, że to on zostaje obwołany seryjnym mordercą.

Robert, na codzień muzyk metalowy i punkowy (gra w dwóch grupach), postanowił połączyć dużą ilość często spotykanych schematów ze swoimi własnymi pomysłami, mając nadzieję na stworzenie oryginalnego i popularnego tytułu. Mamy tu więc ambitną dziennikarkę, która wpada na trop afery, twardego glinę, który musi sam walczyć o sprawiedliwość, a który przeżył wcześniej ciężkie chwile, pojawiają bogaci przestępcy na wysokich szczeblach, korupcja w policji i polityce, słowem wszystko, czego można się spodziewać po tego typu historii. Centralną postacią zostaje jednak Cypra, człowiek, który nosi w sobie sekret związany z niemal wszystkimi osobami. Jego zdolności, halucynacje i wewnętrzna walka jasno wyrażają, iż Robert jego charakterystykę przemyślał najlepiej i to na tej postaci stara się oprzeć największy ciężar komiksu. Niestety Cypra nie jest nazbyt ciekawą personą. Jego prowadzenie od wściekłości do rezygnacji jest dodatkowo nielogiczne. Przywołam jedną sekwencję. Cypra walczy z policją i agentami, gdyż nie chce się poddać, lecz w trakcie brutalnej potyczki zostaje ranny i schwytany. Po krzykach zagrzewających siebie do walki, później nie ma na nią żadnej ochoty, pozwala robić ze swoim ciałem wszystko, co chcą jego oprawcy, lecz nagle, gdy pada słowo "Pan" (w odniesieniu do Boga), znów nabiera motywacji do opierania się wrogom. Takich scen jest więcej, wieszakowaty bezdomny, zawsze gdy dostanie silniejszy cios od kogokolwiek traci sens życia, po czym jakieś słowo czy halucynacja sprawiają, iż ponownie rusza do walki. Ta repetycja jest nieco irytująca, na szczęście obecne są też inne postaci.

Co prawda żadna z nich nie wzbudza wielkich emocji, lecz zaprezentowane są w sposób dość realistyczny, biorąc pod uwagę ilość wykorzystanych klisz. Historia przez to jest niestety przewidywalna i trudno wyobrazić sobie by trzymała kogokolwiek mocno w napięciu, szczególnie po punkcie zwrotnym, który nieco mnie zniesmaczył łatwością, z jaką do niego dochodzi. Okazuje się bowiem, że główny negatywny charakter komiksu, pozwala wszystkim ze swoich ludzi, znać niemal wszystkie szczegóły prowadzonej przez siebie działalności. Nie jest to z jego strony bynajmniej mądre, pozwala zaś dalej toczyć się fabule i zamknąć ją w krótszym czasie.

Wizualnie, komiks prezentuje się podobnie do ilustracji Bena Templesmitha. Sam Robert otwarcie stwierdza, że jest fanem Dave'a McKeana oraz Templesmitha właśnie. Sam również jestem miłośnikiem Dave'a, lecz Ben nigdy mnie nie zachwycał. Alan zaś znacznie bliżej ma tego drugiego. Szczególnie jeśli chodzi o nakładanie kolorów. Roberts jest jednak nieco dokładniejszy i jeśli pojawia się u niego jakaś potworność, to ją widać dość dokładnie. A tych trochę jest, głównie jednak ograniczają się do brutalnych mordów. Mimo to komiks nie atakuje skrajnie agresywnym obrazowaniem, wszystko jest wkomponowane w nastrój miniserii, który od początku sugeruje, co w niej zobaczymy, więc nie jesteśmy niczym zaskakiwani.

Pomimo przewidywalności i małej ilości wzbudzanych emocji, Wire Hangers czyta się szybko i przyjemnie. Akcja nie jest niczym spowalniana, zamiast uwag, myśli postaci czy narracji w ramkach, Robert, co jest wielkim plusem, pozwala tworzyć całość fabularną ilustracjom i dialogom. Jedynym wyjątkiem są myśli Cypra'y, lecz jest ich na tyle mało, że nie wzbudzając negatywnego wrażenia.

Komiks powinien więc zainteresować miłośników obrazkowej grozy, którzy mają właśnie ochotę na rozrywkową i niezobowiązującą miniserię. Pozostali nie będą mocno usatysfakcjonowani lekturą.











Harvey Pekar, Amerykański Splendor (komiks i film) - słów kilka(dziesiąt)

Mój felieton pt. Amerykański sen... Nam się lepiej śpi bez niego dot. Harvey'a Pekara, komiksu American Splendor oraz jego adaptacji filmowej znajduje się tutaj.

Fragment:

Oczywiste pytanie, jakie się tu nasuwa, brzmi: co należy uczynić, by zmienić pustą egzystencję, zwyczajne bycie w świecie na, mniej lub bardziej pełne, życie. Rozumiem w tym momencie życie w kategoriach filozoficzno-teologicznych, a nie czysto biologicznych. Ujmując to słowami Slavoja Žižka, „co jeśli zamachowiec samobójca w momencie śmierci jest bardziej żywy” niż pracownik archiwum próbujący najzwyczajniej w świecie wytrzymać do kolejnego dnia, wciśnięty, często nie z własnej woli, w uciążliwą rutynę codziennej machiny społecznej? Odpowiedzią jest poświęcenie się czemuś, co pozwala (lub udaje, że pozwala) odnaleźć sens lub wolność, albo rozpoczęcie działalności w obrębie sztuki, która stwarza podobną obietnicę. Harvey postanawia połączyć bycie w świecie i sztukę, czego wynikiem jest komiks o zwykłej egzystencji jego samego w otoczeniu „przepychu” oferowanego jednostkom takim jak on. Wydaje się przy tym, że jednym z największych artystycznych osiągnięć Pekara, poza uzyskaniem określonych walorów samego komiksu, jest tytuł, jaki swemu dziełu nadał, co będzie wyjaśnione po krótkiej dygresji.

Marvel 11.1962 - Fantastic Four #8, Incredible Hulk #4, Strange Tales #102, Journey Into Mystery #86, Tales to Astonisch #37

Fantastic Four #8 – listopad 1962

I. Więźniowie Władcy Marionetek!
II. W rękach Władcy Marionetek
III. Dama i potwór
IV. Twarzą w twarz z Władcą Marionetek!
V. Śmierć marionetki!

Scenariusz: Stan Lee
Rysunki: Jack Kirby
Tusz: Dick Ayers

Debiuty: Alicia Masters (ukochana Bena Grimma) oraz Władca Marionetek (superprzestępca).

Po niezbyt zachwycającym spotkaniu z kosmicznym Kurrgo, który padł ofiarą własnych ambicji, F4 nie jest dane zaznać spokoju, co nie jest przecież żadnym zaskoczeniem. W końcu czym byłby superbohaterski komiks bez odrobiny akcji? Mógłby być, co prawda, czymś dobrym, ale na takie wybryki przyjdzie dopiero czas. Teraz jednak na łamach F4 debiutuje Władca Marionetek, a i nie tylko on.

Początek to, a jakże, kolejna sprzeczka w szeregach naszych kłótliwych herosów. Tym razem Reed jest na finiszu swojego eksperymentu (czyżby tego, o którym wspominał numer wcześniej?), o którym wszyscy wiedzą prócz Bena. Co gorsza nie chcą mu nic powiedzieć. Po, spodziewanej, potyczce z Johnny’m, Grimm postanawia odejść z grupy, skoro i tak nikt nie chce go traktować jako pełnowartościowego członka. Jego śladem wyrusza Sue, lecz niebyt jej przekonania, że Ben źle ocenił sytuację zdają rezultat, ale ważne jest, że spostrzegają młodego mężczyznę, który ma zamiar popełnić samobójstwo za pomocą skoku z wysokości. Ani Sue, ani Ben nie są w stanie go uratować na czas, zawiadamiają więc resztę. Reedowi się nie udaje, lecz Johnny ratuje nieszczęśnika, który jednak pogrążony jest w transie. Oto bowiem na planie pojawił się Władca Marionetek, którego mocą jest kontrolowanie woli, i nie tylko, innych. Otóż posiada on radioaktywną glinę, za pomocą której wykonuje podobizny swoich ofiar. Jego kontrola jest bardzo szeroka, gdyż np. jeśli złapie swą figurkę za nogi to prawdziwa postać upada. Jak można przypuszczać, po interwencji Pochodni kieruje swą uwagę na F4. Jego pierwszą ofiarą staje się Ben Grimm, tymczasem sama Sue zostaje jego więźniem.
W tym numerze zobaczymy też niewidomą przybraną córkę Władcy, imieniem Alice, która bardzo polubi Bena Grimma, ale jako Thinga, a nie człowieczą wersję. Będziemy mieli też okazję zobaczyć uwolnionych więźniów największego zakładu penitencjarnego, z którymi będzie walczyć F4. Ujrzymy też wzruszające pogodzenie się Thinga z resztą przyjaciół.

Tak więc jest sporo akcji, poznajemy w miarę ciekawą fabułę i nowe postaci. Zarówno Alice, jak i Władca staną się osobami, które powrócą na łamy F4. Nie jest to opowieść tak intensywna jak połączenie sił Dooma i Namora, lecz jest to przyjemna pozycja, która miłośnikom Srebrnego Wieku komiksów może przypaść do gustu.

Streszczenie mojego autorstwa: http://marvelcomics.pl/index.php?cmd=showCom&cusa=16650
Incredible Hulk #4 – listopad 1962

Potwór i maszyna

Scenariusz: Stan Lee
Rysunki: Jack Kirby

I oto jesteśmy ponownie. Ja, Rick i Hulk. Wszyscy mamy wielkie wątpliwości i obawy co do najbliższej przyszłości. Czy zielone monstrum przejmie kontrolę nad Bannerem? Czy Rick Jones utraci kontrolę nad brutalem? Czy Hulk w końcu odbije się z niskich rejonów jakości i ruszy ku złotym szczytom najlepszych komiksowych historii?

Poznawanie odpowiedzi zaczynamy widokiem zielonego wielkoluda leżącego w ukrytym laboratorium Bannera, przypiętego do maszyny, którą obsługuje szesnastoletni Rick (już znamy jego wiek). Zanim jednak Jones uruchomi urządzenie Bruce’a, cofamy się w przeszłość by zobaczyć jak doszło do tego, co właśnie widzimy.

Zaczynamy od, kolejnego już, retellingu powstania Hulka, po którym to Betty martwiąca się o dra Bannera dochodzi do wniosku, iż Rick musi być w to wszystko jakoś zamieszany i od niego trzeba zacząć poszukiwania. Całe szczęście, że jej wysiłek umysłowy zdołał to ustalić, bo nikt z armii nie zdołał wypatrzeć sposobu na znalezienie Hulka za pomocą chłopaka, który zawsze był w jego okolicy a nawet powstrzymywał go przed zniszczeniami, nie mówiąc już, że razem skakali w przestworzach. Oczywiście generał Ross raz wykorzystał chłopca jako wabik, ale na tym poprzestał. Teraz jednak, po wysłuchaniu córki, dochodzi do wniosku, że „może coś faktycznie w tym jest”. Nie ma to jak genialny zmysł strategiczny wielkich wojskowych USA. Tym bardziej, że przygotowali broń, która zamrozi Hulka.

Armia przychodzi po chłopaka, ten każe Hulkowi uciec. Olbrzym wyskakuje przez ścianę, rozwalając ją kompletnie, ale na szczęście robi to z tyłu więc nikt go nie słyszy na froncie małego drewnianego domku. Rick zostaje zaprowadzony przed oblicze generała Rossa, który jest zdeterminowany aby dowiedzieć się czego tylko może nt. Hulka. Jednak ani on, ani jego córka nie mogą wydobyć z Ricka nic poza „przykro mi, ale nic nie mogę powiedzieć”. Zdeterminowany Ross nie naciska, lecz wysyła go do więzienia. W międzyczasie Hulk trochę szaleje w różnych miejscach, po czym, przyzwany mentalnie przez Ricka, uwalnia go.

Tak trafiamy do naszego tajnego laboratorium, gdzie eksperyment się udaje. Hulk staje się na powrót Bannerem, co więcej, znika mentalna więź łącząca Ricka i zielonoskórego oraz, po małych ulepszeniach, Banner zaczyna kontrolować, do pewnego stopnia, Hulka, co jednak mocno męczy jego normalne „ja”. Poza tym, od tej pory może wykorzystywać maszynę do przemian w zielonego pana i z powrotem. Pod koniec jeszcze dla spragnionego wrażeń miłośnika komiksów czeka nieco akcji.
Chyba nie muszę pisać, że historia jest mocno naciągana, infantylna i nielogiczna. Rozumiem, że w takim komiksie, i w takich czasach, nie będzie przedstawiania tortur mających na celu wyjawienie miejsca pobytu Hulka, lecz tak skrajne ogłupienie armii USA nie służy niczemu dobremu. Na miejscu fanów Hulka, mocno obawiałbym się kraju, który ma taką armię. Nie mówiąc już o niedosłyszeniu ucieczki olbrzyma.

Na pewno plusem jest usunięcie mentalnej więzi między Rickiem a Hulkiem. Pomysł był wprowadzony mocno absurdalnie, na szczęście koniec z dużą, zieloną zabawką. Zmiany i trwająca intensywniej walka między Bannerem i Hulkiem to również plusy jakie oczekują w tej części przygód pana o bardziej niż słusznej posturze. Mam tylko nadzieję, że w przyszłym nrze właśnie te wątki zostaną rozwinięte, a nie pojawią się kolejni komuniści czy kosmici atakujący Amerykę.

Gladiator z odległego kosmosu!

Scenariusz: Stan Lee
Rysunki: Jack Kirby

Ale zaraz, co my tu mamy. Jeszcze nie koniec komiksu. Otóż dwa w jednym jako back-up story, komuniści wykorzystują motyw kosmitów. Jako, że jest to historia dodatkowa (choć okładka sugeruje ich równoważność – gorzej dla drugiej historii) można jej wybaczyć brak rozwijania ważnych wątków w hulkowej fabule.

Co jednak tu jest? Przybywa, oczywiście nie wypatrzony przez nikogo, Mongu. Tytułowy gladiator, podróżuje dziwnym pojazdem, który wygląda jakby kosmici niezbyt nas wyprzedzili w rozwoju technologicznym, jeśli w ogóle. Otóż Mongu mówi, że zniszczy Ziemię jeśli nie stanie przed nim wojownik zdolny unieść dwutonowy topór i z nim walczyć, tzn. z Mongu, a nie z toporem. Oczywiście logiczne byłaby kosmity anihilacja przez armię mająca w głębokim poważaniu jego topór. Choć może bali się, że nie jest sam. Na tyle, że nikt z włodarzy USA nie wyszedł mu nawet na spotkanie. Na spotkanie za to wychodzi, jak wszyscy się spodziewamy, Hulk, który zabiera ze sobą Ricka, aby ten mu przeszkadzał (na co innego może brać dzieciaka w sam środek starcia z kosmitą?). Teraz będą duże spoilery więc można ominąć następny akapit.

Kosmici okazują się być komunistami w przebraniu! Wiadomo jak się skończy ich pojedynek z Hulkiem, a Rick faktycznie będzie wielkoludowi służył jako przeszkadzajka. Na koniec opinia publiczna uzna, że cała afera była wymyślona przez Hulka.

Można już czytać. Opowieść jest banalna, głupawa, nie zapada w pamięć. Słabo. Pierwsza historia jest średnio zła. Druga historia jest bardzo zła. Hulk dalej nie poprawił poziomu, no może lekko, usuwając mentalne więzi. Chyba nie ma co liczyć na genialny nr 5. Choć kto wie.

Streszczenie: http://marvelcomics.pl/index.php?cmd=showCom&cusa=13439

Strange Tales #102 – listopad 1962

1. Więzień Czarodzieja!
2. Podstępy Czarodzieja

Fabuła: Stan Lee
Scenariusz: Larry Lieber
Rysunki: Jack Kirby

Debiutuje Wizard (Czarodziej) - superprzestępca.

Ludzka Pochodnia powraca na łamy Strange Tales, tak, jak się można było tego spodziewać. Historia zaczyna się krótkim przypomnieniem starcia z Niszczycielem. Jest to o tyle ciekawe, iż tym razem wspomnienie jest dokonane za pomocą wiadomości pokazywanych w kinie.

Zaraz potem rusza główny wątek, natychmiast po wyjściu z kina spotykamy Czarodzieja, który jest genialnym konstruktorem, jego geniusz w tej dziedzinie sprawia, że dziwię się nieco, że dopiero teraz stał się widoczną postacią w uniwersum Marvela. Dokonał on już niemal wszystkiego, ma na swoim koncie ucieczki bardziej efektowne niż sam Houdini. Teraz wpadł więc na kolejny pomysł. Pochwyci Ludzką Pochodnię, zniszczy jego wizerunek publicznie i całkiem go pokona.

Nie jest to może najgenialniejsza historia, jaka ukazała się do tej pory, lecz jest to pierwsze udawanie superbohatera przez przestępcę w celu zniszczenia jego wizerunku i odwrócenia uwagi policji i społeczeństwa. Poza tym fabuła jest raczej przewidywalna, choć pojawienie się Niewidzialnej Dziewczyny w pewnym momencie ma za zadanie wzbudzić w nas uczucie zaskoczenia, jednak nie jest to zbyt wielkim szokiem dla czytelnika F4.

Raziła mnie też nielogiczność jednej z ucieczek Czarodzieja, który wykorzystuje w tym celu specjalny gaz twardniejący w wyniku zetknięcia z powietrzem. Otóż Czarodziej jest zamknięty w sejfie, skuty łańcuchami i wrzucony do wody. Miniaturową piłą ukrytą w sygnecie przecina łańcuchy, po czym uwalnia wspomniany gaz, który twardnieje z taką siłą, że wygina, a następnie wyłamuje zamknięte drzwi sejfu na zewnątrz. Przecież przy takiej mocy powinien on też całkiem nieźle zmasakrować ciało Czarodzieja. Ale to tylko drobna uwaga.

Jest to bardzo średni, niczym nie wyróżniający się komiks, w którym debiutuje Czarodziej, a Ludzka Pochodnia ma okazję ponownie popisać się solowymi przygodami. Nic wielkiego.

Streszczenie mojego autorstwa: http://marvelcomics.pl/index.php?cmd=showCom&cusa=16691
Journey Into Mystery #86 – listopad 1962

Śladem Człowieka Jutra!
Lot do przyszłości

Fabuła: Stan Lee
Scenariusz: Larry Lieber
Rysunki: Jack Kirby
Tusz: Dick Ayers

Debiutuje Zarrko - Człowiek Jutra.

Cóż może wstrząsnąć czytelnikiem bardziej niż Loki, bóg niezgody? Otóż spróbuje tego dokonać Zarrko, Człowiek Jutra. Jest to niemiły pan, który żyje sobie w 2262 roku. Ku jego rozczarowaniu jednak jego czasy są całkowicie pokojowe, nie ma wojen, nie ma broni, słowem nuda. Zarrko postanawia wykorzystać to i swoją wiedzą techniczną popisać się tak aby zdobyć ów świat na własność. Tworzy w tym celu mordercze roboty, lecz to mu nie wystarcza. Postanawia więc ukraść broń masowego rażenia z XX wieku.

I tutaj mamy Thora. W tym komiksie współpracuje on już z wojskiem pomagając im testować nowe bronie. Podczas jednego z testów nagle w powietrzu pojawia się pojazd Zarrko, który kradnie rakietę. Zanim Thor może spuścić mu łomot, gość z przyszłości wraca do swoich czasów. Zostawia jednak za sobą fragment swego pojazdu. Thor postanawia poprosić swego ojca Odyna aby ten wysłał go do czasów Zarrko i pozwolił mu stoczyć z nim bitwę. Odyn spełnia życzenie syna, który trafia do świata rządzonego przez Zarrko.

Jest tutaj co prawda kilka naciąganych momentów, z których na pierwszy plan wysuwa się określenie, że metal z pojazdu Zarrko nie jest znany w naszych czasach, po oględzinach, które polegały na krótkim przyjrzeniu się mu. Mądry pan, który dochodzi do wniosku, że pojazd był z przyszłości (bo rozpłynął się w powietrzu) też nieco irytuje. Z plusów trzeba wyróżnić pojawienie się Odyna, naprawdę dobrze go przedstawiono, jak i same wezwanie Thora odbyło się z należną mocą.

Oczywiście największą atrakcją jest pojedynek między nordyckim bogiem a technologią przyszłości. Wynik możemy przewidzieć z góry, ale dobrze, że Lieber i Lee trochę rozbudowali walkę o kilka zwrotów akcji. Nie zapiera ona oddechu w piersiach, zakończenie trochę rozczarowuje, ale całość wypada nieźle.

Ogólnie więc Zarrko nie może równać się z Lokim, lecz nie wypada najgorzej. Thor wciąż jest najlepszą pozycją z krótkich historii wygrywając z solowymi przygodami Ludzkiej Pochodni i Człowieka-Mrówki.

Streszczenie mojego autorstwa: http://marvelcomics.pl/index.php?cmd=showCom&cusa=16680
Tales To Astonish #37 – listopad 1962

Pochwycony przez Protektora!
Twarzą w twarz z Protektorem!

Fabuła: Stan Lee
Scenariusz: Larry Lieber
Rysunki: Jack Kirby

Nie ma właściwie co zbytnio rozwodzić się nad tą przygodą Człowieka-Mrówki. W mieście pojawia się Protektor, który zmusza jubilerów do płacenia haraczu. Pym musi odkryć kim ów osobnik jest.

Schemat jest właściwie identyczny jak w przypadku poprzedniej historii, jak i zetknięcia Ludzkiej Pochodni z Niszczycielem w Strange Tales #101. Czyli przestępcą okazuje się ten, kogo nie podejrzewamy. Sama walka i sceny akcji nowatorstwem nie rażą, ale jest tutaj scena zamknięcia Henry’ego w papierowej torbie z odkurzacza. Nie na co dzień widzimy superbohaterów w odkurzaczach. Czy niemal pokonanych pistoletem na wodę.

Sam Protektor jest postacią naciąganą. Szczególnie w sposób w jaki „niszczy” biżuterię, zdradzam teraz szczegóły finału, więc jak ktoś nie lubi spoilerów to ten akapit może sobie odpuścić. Otóż nasz przestępca strzela robiąc sporo dymu, kiedy przez chwilę nikt go nie widzi zabiera biżuterię, i na jej miejsce rozsypuje mnóstwo piasku. Po pierwsze żeby rozsypać tyle piasku, ile to robi musiałby mieć jakieś worki z nim przy sobie, a takowych nie widać. Po drugie, musiałby działać w mgnieniu oka, a jest zwykłym człowiekiem. Po trzecie, policja nie zdołała odkryć, że jest to piasek a nie zniszczona biżuteria. Strach pomyśleć coby policja zrobiła gdyby nie bohaterowie.

Niestety przygody Ant-Mana nie należą do najlepszych, póki co w Marvelu przoduje F4 i chyba nikt nie zbliża się do jej poziomu. Jedynie debiut Spider-Mana może odebrać czwórce herosów palmę pierwszeństwa w kategorii najlepsza pozycja w 1962 roku. Tymczasem Pym powróci już niebawem.

Streszczenie mojego autorstwa: http://marvelcomics.pl/index.php?cmd=showCom&cusa=16694

poniedziałek, 2 maja 2011

THOR: GENEZA - NORDYCKI BÓG W SŁUŻBIE AMERYKAŃSKICH WARTOŚCI

Mój artykuł przedstawiający genezę Thora w komiksach Marvela pojawił się w magazynie KZ. Dokładniej tutaj.

Fragment:

Oczywiście już wcześniej postaci z różnych mitologii pojawiały się w komiksach, Superman walczył z Herkulesem czy Atlasem, Wonder Woman dostała moce od greckich bóstw, a Wenus była bohaterką własnej serii. Nikt jednak nie użył do tej pory bogów z mitologii nordyckiej. Tym bardziej więc wybór Stana wydawał się słuszny.


Gdy główna idea narodziła się, potrzeba było jeszcze czegoś, co wyróżniałoby nową postać od setek innych superbohaterów latających, skaczących czy poruszających się w jakikolwiek inny sposób na łamach wielu komiksów. Tym znaczącym, które miało wyróżniać herosa stał się młot, który nie tylko stanowił potężną broń, lecz również pozwalał właścicielowi latać. Tak też pierwszym bogiem-superbohaterem został Thor. Warto przy okazji wspomnieć, iż nazwę metalu z jakiego został wykonany jego młot, uru, wymyślił Larry Lieber, brat Stana Lee, który współtworzył scenariusze pierwszych przygód nordyckiego superbohatera. Użył on tej nazwy z jednej przyczyny, podobało mu się jej brzmienie.

Oczywiście, gdy Thor został już wybrany, pojawił się kolejny problem. Problem utożsamiania się z i sympatii do bohatera. Czytelnicy mogli z łatwością czuć więź z nierozumianym przez rówieśników, mającym typowe dla nastolatka problemy Peterem Parkerem, mogli czuć sympatię do młodego i wybuchowego Johnny’ego Storma, lecz dlaczego mieliby utożsamiać się w jakimkolwiek stopniu z bogiem z mitycznego Asgardu, który lata w hełmie ze skrzydełkami?