OGŁOSZENIE!

Z POWODU PRAC REMONTOWYCH NA DC MULTIVERSE NIEKTÓRE LINKI ODNOSZĄCE DO RECENZJI KOMIKSÓW VERTIGO NIE DZIAŁAJĄ! BĘDĘ JE UZUPEŁNIAŁ W MIARĘ POSTĘPU PRAC NAD SERWISEM.

piątek, 26 sierpnia 2011

Cal McDonald Mystery: Hairball


Cal McDonald Mystery: Hairball
Scenariusz: Steve Niles 
Ilustracje: Casey Jones


 
Cal McDonald jest postacią znaną większości miłośnikom komiksowej grozy, również tej, wydawanej w Polsce. Najszerzej w naszym kraju jest on kojarzony z wydawanej przez ś.p. Mandragorę miniserii „Abra Makabra”. Oryginalny jej tytuł brzmi „Criminal Mystery” i w tym brzmieniu lepiej oddaje ducha śledztw prowadzonych przez Cala. Omawiany „Hairball” natomiast jest zbiorem backupów z „Dark Horse Presents” #102-106, prezentujących detektywa jeszcze sprzed czasów, gdy poszczycić się mógł on posiadaniem własnych tytułów.

Steve Niles wykorzystał do kreacji tytułu bardzo prosty pomysł, połączył elementy czarnego kryminału z klasycznymi horrorami, umieszczając w centrum postać sarkastycznego, twardego, nie stroniącego od różnych używek detektywa. Cal McDonald posiada także dość spore rozeznanie w świecie nadprzyrodzonym, pomagają mu w jego śledztwach ghoule, natomiast policja, gdzie pracował zanim badania wykazały obecność narkotyków w jego krwi, uważa go za, mówiąc wprost, świra.

W „Hairball” poznajemy Cala, gdy na samym początku historii rozprawia się z wielką głową (pozostałość po poprzedniej historii), po czym jesteśmy świadkami krótkiej retrospekcji, przybliżającej nam młodość i postać prywatnego detektywa. Następnie, niemal natychmiast, udajemy się na pierwsze śledztwo, które prowadzi go na trop dziwnych morderców, być może kanibali. Jeśli jednak spojrzy się na okładkę, to nie ma żadnych wątpliwości, iż do czynienia mamy z czymś o wiele niebezpieczniejszym aniżeli zwykli zabójcy.

Historia jest jednak, tak jak i wyjściowy pomysł, bardzo prosta, by nie rzec, uproszczona, więc wszyscy, którzy oczekują zajmującego śledztwa i powolnego odkrywania kolejnych elementów kryminalno-makabrycznej układanki srodze się zawiodą. Cal przybywa do podejrzanych, a ci podejrzewając, iż nasz detektyw jest policjantem sami wdają się w otwarte starcie z bohaterem. Jest to ogromnie rozczarowująca prostota fabularna. Za niepotrzebne uważam również zaglądanie do piwnicy morderców, przez co resztki aury tajemniczości zostają bezpowrotnie utracone.

Plusem jest epilog, który pozostawia Cala z mieszanymi uczuciami. Sama jego postać zaś nie wydaje się wyjątkowo intrygująca. Podobnych charakterów jest na pęczki, pozostaje mieć więc nadzieję, iż kolejne detektywistyczne horrory rozwiną McDonalda w o wiele większym stopniu niż czyni to „Hairball”.

Trzeba jednak zaznaczyć, iż mamy do czynienia z trzydziestodwustronicowym zbiorem reprintów  wspomnianych backup stories, gdzie, najzwyczajniej w świecie nie ma możliwości na zbyt głębokie poznawanie meandrów umysłu bohatera. Jako apperitif sprawdza się on jednak nie najgorzej, choć spotykałem zdecydowanie mocniej rozbudzające apetyt przystawki.

Wizualnie mamy okazję oglądać realistyczne, czarno-białe ilustracje, które prócz tego, że obrazują co właśnie czytamy, nie wyróżniają się niczym szczególnym. Nie są również w żadnym wypadku złe, tak też nie ma za co ich ganić. Po prostu, rzetelne rzemiosło.

Ostatecznie więc, „Hairball” służy jako prolog do kolejnych spotkań z Calem McDonaldem. Nie jest to najbardziej zachęcający prolog, jaki można sobie wyobrazić, lecz wzbudza wystarczającą ilość ciekawości by zainteresować się postacią i sprawdzić, jak potoczą się jej dalsze losy.

niedziela, 7 sierpnia 2011

Historia EC

Tym razem bez cytatu z samego artykułu. W 67. numerze KZ pojawiła się napisana przeze mnie historia komiksów EC. Ok. dziesięciostronicowy tekst obejmuje najważniejsze tematy związane z horrorowym obliczem wydawnictwa, najważniejszymi wydarzeniami, cenzurą w USA oraz zawiera specjalny appendix na temat numeru dot. wampirów w historiach grozy wydawnictwa.

Czytamy tutaj: http://kzet.pl/2011/08/ec-comics.html

czwartek, 4 sierpnia 2011

Tomb of Dracula - omówienie serii

Jako że prawa autorskie do postaci Drakuli nie należały w 1971 roku do nikogo, a sam krwiopijca był postacią o wciąż niesłabnącej popularności (filmy ze studia Hammer o hrabim wciąż nawiedzały kina), wybór bohatera komiksu wampirycznego okazał się prosty. Do rysowania krwawych historii grozy miał być przydzielony Bill Everett. Jednakże Gene Colan, od samego początku bardzo przychylny inicjatywie i wyrażający chęć uczestnictwa w tejże, pokazał Stanowi Lee swoją wizję wyglądu transylwańskiego arystokraty. Dzięki niej to właśnie Colan otrzymał tak przez niego pożądane pozwolenie na ilustrowanie serii. Jego też pomysłem było wzorowanie aparycji Drakuli na osobie Jacka Palance’a, który to rok po starcie komiksowej serii zagrał hrabiego w produkcji telewizyjnej. Gene pozostał rysownikiem „Tomb of Dracula” aż do końca wydawania tytułu w 1979 roku.

Niestety, pojawiły się problemy ze scenarzystą. Początkowo obowiązki te przypadły w udziale Gerry’emu Conwayowi, który już wtedy miał na koncie udane historie superbohaterskie dla Marvela. Nie radził sobie jednak z tematem nazbyt udanie, więc już od trzeciego numeru serię przejął Archie Goodwin, a zaraz po nim w numerze piątym, Gardner Fox. Problemy ze stałym scenarzystą znikły, gdy od siódmego spotkania z Drakulą Marv Wolfman na stałe przejął pieczę nad fabularną stroną komiksu. Rozwijał on stopniowo postać wampira, sprawiając, iż Drakula do dziś jest jedyną postacią z uniwersum Marvela o statusie negatywnej, która cieszyła się własnym tytułem przez aż siedemdziesiąt numerów. Dodatkowo w latach 1973-75 równolegle wydawano magazyn „Dracula Lives!”.

Całe omówienie serii znajduje się tutaj: http://kzet.pl/2011/08/tomb-of-dracula.html

środa, 3 sierpnia 2011

X-Men: First Class, 2011 - recenzja filmu

„X-Men: Pierwsza Klasa”
Reżyseria: Matthew Vaughn
Scenariusz: Jane Goldman, Ashley Miller, Zack Stentz, Matthew Vaughn
Obsada: James McAvoy, Michael Fassbender, Rose Byrne, Jennifer Lawrence, Kevin Bacon, January Jones, Nicholas Hoult, Caleb Landry Jones
Muzyka: Henry Jackman
Zdjęcia: John Mathieson
Montaż: Lee Smith, Eddie Hamilton
Kostiumy: Sammy Sheldon
Czas trwania: 132 minuty

Bohaterowie – nawet tacy jak Magneto – nie mogą istnieć bez wyrazistych wrogów. Wspomniany Sebastian Shaw, dawny nazista i zabójca matki Erika, jest przywódcą grupy mutantów, która aranżuje konflikt nuklearny pomiędzy USA i ZSRR. Daje nam to możliwość obserwacji silnego antagonizmu między Magneto a Shawem. Poświęcenie byłego więźnia obozu koncentracyjnego w ściganiu nazistowskich zbrodniarzy jest obecne od samego początku „Pierwszej klasy“, by w pewnym momencie przerodzić się w bezpośrednie starcie i osiągnąć apogeum. Dzięki temu oglądamy naprawdę świetnie zrealizowane sceny akcji, będąc jednocześnie świadkami przemyślanego połączenia komiksowych postaci z zimnowojennymi realiami. Wątek nuklearny tworzy zaś realistyczne widmo zagrożenia, generując napięcie bezustannie towarzyszące seansowi. Ponadto tak walki z żołnierzami, jak i pomiędzy homo superior (w tym spektakularny finał) zrealizowano bardzo dynamicznie, więc nierzadko z zapartym tchem obserwujemy moce mutantów w akcji.

Cała recenzja znajduje się tutaj: http://kzet.pl/2011/08/x-men-pierwsza-klasa.html

Must read: X-Men - 3 historie z początków mutantów.


Z okazji premiery filmu "X-Men: First Class" Avalon przygotował sporo atrakcji na swojej stronie. Jedną z nich było wybranie listy najważniejszych lektur dot. X-Men, czyli must read. Pierwsze 10 pozycji obejmuje nowszą historię mutantów Marvela, natomiast dodatkowy bonus, napisany przeze mnie, skupia się na trzech najważniejszych opowieściach z samego początku działalności homo superior.

Po kolei więc.

"Uncanny X-Men" #4

W pierwszym nrze serii zadebiutował najsłynniejszy oponent grupy mutantów, lecz dopiero w 4. nrze stworzył on swoją własną grupę nazwaną Brotherhood of Evil Mutants. Czwarte spotkanie z X-Men jest również ważne z innych przyczyn. Tutaj bowiem debiutują Scarlet Witch i Quicksilver, późniejsi członkowie Avengers oraz X-Men. Scarlet Witch w przyszłości doprowadzi także niemal do wyginięcia mutantów. Co więcej poznajemy tutaj także pierwsze szczegóły z jej przeszłości. Ponadto swój pierwszy występ w komiksie mogą odnotować również Toad i Mastermind.

Oprócz ważnych debiutów, jest to komiks ze sprawnie i interesująco opowiedzianą fabułą, która robi świetny użytek z mutanckich mocy swych protagonistów. Iluzoryczna armia Masterminda, prędkość Quicksilvera oraz umiejętności innych członków Braterstwa Złych Mutantów odnajdują swój użytek zawsze kiedy jest na to miejsce, skutecznie przeciwstawiając się członkom X-Men. Co więcej, należy zwrócić uwagę na fakt, iż Magneto odnosi tutaj niemal zwycięstwo nad swymi przeciwnikami, co jest w tej serii novum. Superbohaterowie wpadają w jego pułapkę i jedynie sumienie jednego z ich wrogów sprawia, że uchodzą z tego komiksu z życiem.

Motyw Braterstwa będzie jeszcze kontynuowany w serii, z przerwą, do nru 11. i przewiną się przez niego postaci Bloba, Sub-Marinera i Unusa. Tym samym czwarty nr „X-Men” jest ważnym komiksem, dzięki wprowadzeniu ważnych postaci, klasycznej drużyny przestępczej oraz nowego, wielokrotnie powracającego wątku.

"Uncanny X-Men" #12-13

Juggernaut atakuje! Jeden z najpotężniejszych oponentów X-Men, przyrodni brat Charlesa Xaviera pojawia się po raz pierwszy i od razu rzuca cień porażki na grupę herosów. Dwuczęściowa historia trzyma w napięciu, gdy potężny wróg niszczy każdą obronę X-Men nieustannie zbliżając się do znienawidzonego brata, a Xavier opowiada swoją i Juggernauta genezę. W finale zaś otrzymujemy wyczerpujące sceny akcji i gościnny udział Human Torcha, który pomaga kolegom-mutantom.

O tym komiksie napisać można krótko. Doskonale stopniująca napięcie historia, debiut Juggernauta, odkrycie przeszłości Profesora X – konieczna lektura.

"Uncanny  X-Men" #14-15

X-Men zawsze mieli wpisany w swoją egzystencję strach człowieka przed nieznanym. Uprzedzenia, próby eksterminacji, rasizm – z tymi niematerialnymi przeciwnikami wychowankowie Charlesa Xaviera musieli staczać cięższe boje niż z przeciwnikami z krwi i kości. Mimo że wątek nieprzychylności ludzi wobec mutantów pojawiał się już wcześniej, najsilniej w X-Men #8, to dopiero w trzyczęściowej historii opowiedzianej na łamach nrów 14-16. strach i nienawiść skierowane w stronę homo superior stają się decydującą siłą napędową fabuły. Motywują one znanego, posiadającego wielką renomę naukowca do stworzenia Sentinelów, inteligentnych robotów, mających chronić rasę ludzką. Okazują się one jednak bezlitosnymi narzędziami do eksterminacji, które wymykają się stwórcy spod kontroli.

Osoba o wielkiej renomie, która wykorzystuje media by zniszczyć „źródło zła” tego świata, gdy pojawia się w komiksie zawsze kojarzy mi się z postacią Fredrica Werthama, motyw stworzenia istot wymykających się spod kontroli nasuwa skojarzenia z „Frankensteinem” – całość więc staje się przypowieścią o niewłaściwym wykorzystaniu autorytetu, nadużywaniu władzy, złych skutkach fanatyzmu i bezpodstawnej nienawiści, co w dalszym planie konotuje z uprzedzeniami rasowymi. Na szczęście pojawia się nadzieja. Konstruktor bezdusznych maszyn odkrywa błędy swego postępowania, za późno jednak by nagła iluminacja mogła uratować jego samego.

Posiadająca swoją, dość poważną wymowę, historia została opowiedziana w przyjemnym, rozrywkowym stylu nie epatując moralizatorstwem. Stanowi dzięki temu klasyczną pozycję w historii rodzenia się nienawiści ludzi oraz prezentuje po raz pierwszy Sentilneli, którzy jeszcze nie raz powrócą by zagrozić X-Men oraz innym postaciom z uniwersum Marvela. 

Pełna lista znajduje się tutaj: http://marvelcomics.pl/index.php?cmd=showPub&pub=804 

wtorek, 2 sierpnia 2011

Marvel Graphic Novel #26: Dracula: A Symphony in Moonlight and Nightmares, Marvel, graphic novel, 1987

„Dracula: A Symphony in Moonlight and Nightmares” SC – Marvel Graphic Novel #26
Scenariusz i ilustracje: Jon J. Muth
Wydawca: Marvel
Data wydania: 1987

Przede wszystkim ani przez chwilę nie możemy wątpić w zagrożenie, jakim niewątpliwie jest tytułowa postać. Staje się ona uosobieniem samej grozy, częściej uczuciem aniżeli fizycznym niebezpieczeństwem. Poznając fabułę z opowieści Lucy, Miny czy, klasycznie dla większości adaptacji, kapitana statku Demeter, mającego nieszczęście transportować hrabiego, stajemy się świadkami niezwykłego wpływu, jakiego wampir wywiera na otoczenie. Niewyartykułowane zagrożenie i irracjonalny, jak wydaje się niektórym postaciom, strach, budują atmosferę niesamowitości i sennego koszmaru, stanowiącą największą zaletę powieści graficznej. Już cytat otwierający prolog sugeruje oniryczny wymiar opowieści. Wampir stanowi dla innych lukę w rzeczywistości, przez którą wyziera świat ponadnaturalny lub, ujmując to inaczej, pełnia rzeczywistości niedostrzegalna dla większości. Jest to widoczne szczególnie pod koniec, gdy w umyśle Lucy wyobrażony wizerunek Drakuli napotyka realne przymioty księcia ciemności, natychmiastowo odmieniając jej punkt widzenia. Natomiast wampir jest, na co kieruje nas użyty cytat z Shopenhauera, drapieżcą, który dąży do nasycenia swego głodu, nie wiedząc i nie mając możliwości zyskania wiedzy, że chwila zaspokajania jest równoznaczna z przybliżeniem nadchodzącej zagłady.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Blood + Water, Vertigo, miniseria, 2009

„Blood and Water” SC
Scenariusz: Judd Winick
Rysunki i tusz: Thomas L. Coker – „Tomm Coker”
Liternictwo: Kurt Hathaway
Kolor: Sno-Cone Studios, Digital Chameleon, Jason Wright
Wydawca: Vertigo (DC Comics)
Data wydania: Październik 2009

Wampir bowiem jest nieśmiertelny, może uprawiać seks, z kim tylko przyjdzie mu ochota, posiada szósty zmysł, bogactwo, wieczną młodość, nadnaturalną prędkość i siłę, nie musi się bać nikogo, a krzyże i wszelkiej maści religijne symbole nie czynią mu najmniejszej krzywdy. Co więcej, po nałożeniu okularów przeciwsłonecznych oraz odpowiednich kremów, jest on w stanie bez trudności kroczyć po ziemi w blasku słonecznego światła. Na dodatek wystarcza mu pożywianie się pozyskiwaną z różnorakich źródeł krwią zwierzęcą – tym samym na bok odsuwa wszelkie moralne obawy dotyczące zabijania ludzi. Świat otwiera się przed taką postacią niczym jeden, wielki plac zabaw. Wobec tego wampiryzm wydaje się być spełnieniem skrytych marzeń o nieograniczonej wolności i niekończącym się szczęściu. Na pewno Judd zdaje sobie sprawę, iż takie charakteryzowanie uderza w czułą nutę niejednego miłośnika osobników z nad wyraz długimi kłami, jak i wielu innych osób, które mniej lub bardziej skrycie pragną takiego, pozbawionego wszelkich ograniczeń życia.

Całość recenzji: http://kzet.pl/2011/08/blood-water.html

czwartek, 28 lipca 2011

MARVEL A.D. 1962 PODSUMOWANIE I


MARVEL A.D. 1962
PODSUMOWANIE I
FANTASTIC FOUR #1-9




Po czasach kryzysu branży komiksowej w latach 1950, kiedy to Fredric Wertham i komisja śledcza uznali, iż źródło zła i deprawacji leży w komiksach, w następnej dekadzie medium odżyło za sprawą komiksu superbohaterskiego. W tym czasie, już trzydziestoośmioletni Stan Lee, mający za sobą 20 lat zawodowej kariery w branży i Jack Kirby, pracujący nad nieludzką ilością tytułów mieli do tego odrodzenia się przyczynić, jeśli nie stać się jego główną siłą napędową. Stan wtedy miał już powoli dość komiksów i szykował się do odejścia, na koniec jednak, za namową żony, miał stworzyć scenariusz, który odpowiadałby jemu samemu. Jak się okazać miało, ów scenariusz był początkiem nowego rozdziału, który, można śmiało powiedzieć, trwa do dzisiaj.

Okazja do napisania nowego komiksu superbohaterskiego nadarzyła się, gdy Martin Goodman, ówczesny naczelny, zauważył rosnący sukces „Justice League of America” z DC. Postanowił, iż Marvel również powinien ruszyć z własnym tytułem prezentującym drużynę superbohaterów. W szybkim tempie superbohaterowie Marvela zaczęli nie tylko wracać do łask, ale i zyskiwać pokaźne grono zwolenników. Nie byli to jednak zwykli superbohaterowie, wyróżniali się mocno na tle zwyczajowych zamaskowanych poszukiwaczy przygód. Spider-Man był zwykłym chłopakiem z codziennymi problemami, nastolatkiem, którego maska zasłaniała całą twarz usuwając tym samym jakąkolwiek mimikę. Tymczasem FF w ogóle nie mają masek, wszyscy (choć jeszcze nie w 1. nrze) znają ich tożsamość a ich „kostiumy” to kombinezony.

Genezę, jak i pierwsze starcie z superprzestępcą poznajemy w pierwszym numerze nowej serii. Zaczyna się ona dość tajemniczo, po kolei prezentując tytułowych bohaterów (Invisible Girl, Thing, Human Torch, Mr. Fantastic). Początkowo nie wiadomo na dobrą sprawę czy dziwne, fantastyczne postaci są bohaterami czy przestępcami. Thing na przykład przewala się przez miasto powodując niemałe szkody, a Human Torch pojedynkuje się z amerykańskimi myśliwcami. Ta nielogiczność w ich zachowaniu ma na celu przedstawienie ich mocy, co udaje się zrobić.

Superbohaterami są:
1. Mr. Fantastic – dr Reed Richards jest geniuszem w dziedzinie nauk ścisłych, mechaniki i wielu innych. Jego moce nie są w komiksie novum, potrafi rozciągać swe ciało do różnych wymyślnych długości i kształtów. Po raz pierwszy jednak osoba obdarzona tego typu mocami jest równocześnie ekstremalnie inteligentną postacią. Pełni rolę ojca rodziny.

2. Invisible Girl – Susan Storm jest miłością Richardsa. Sama jest miłośniczką modnych ubrań i kosmetyków. Gdy jednak zachodzi taka potrzeba, odważnie walczy z wrogiem. Jej specjalną umiejętnością jest, jak wskazuje pseudonim, stawanie się niewidzialną. Sue jest spoiwem grupy.

3. Human Torch – Johnatan Storm jest młodszym bratem Susan. Jego miłością są szybkie samochody i ładne dziewczyny. Narwany młodzieniec dodaje grupie świeżości oraz sprawia, iż komiks staje się przystępniejszy dla młodszych czytelników. Również jego moce pełnią ważną rolę. W swej ognistej postaci Storm potrafi latać, strzelać ogniem, oślepiać wroga, tworzyć krótkie iluzje etc. Do stworzenia tej postaci Stan Lee postanowił wykorzystać pierwszego superbohatera w historii komiksów Marvela czyli Human Torcha. Pierwszy ognisty heros był androidem, który w kontakcie z powietrzem zapłonął. Później nauczył się kontrolować swe zdolności, przez pewien czas był nawet policjantem. Jego potyczki z Namorem, inną postacią ze Złotego Wieku, stały się klasyką komiksu superbohaterskiego.

4. Thing – Benjamin Grimm jest bliskim przyjacielem Reeda i pełni w grupie rolę wujka. Wciąż przekomarza się z Johnny'm i nienawidzi swojej fizjonomii. Jest bowiem skalistym stworem wyposażonym w ogromną siłę fizyczną. Wprowadza do grupy kolorytu i bardziej przyziemne spojrzenie. Oraz sporą dawkę ironicznego humoru.

Grupa zyskała swe moce poprzez promieniowanie kosmiczne, gdy próbowała prześcignąć Rosjan w wyścigu w kosmos. Jak widać zimnowojenne próby pokonania ZSRR i przedstawiania Rosjan jako postaci negatywnych, zewnętrznego zagrożenia trwają w najlepsze i minie jeszcze sporo lat nim ta sytuacja ulegnie zmianie.

W trakcie trwania serii pozbywano się kolejnych nielogiczności co raz to nowymi pomysłami. Najważniejszym z nich są niestabilne molekuły (unstable molecules), z których wykonane są kostiumy herosów (wprowadzone w #3). Dzięki nim mogą one dowolnie modyfikować się zgodnie z mocami F4. Tym samym mamy pierwsze wytłumaczenie dlaczego stroje herosów nie ulegają degradacji w trakcie ich używania. „Nauka” wprowadzana w Marvelu zyska nazwę „Marvel Science”.

Grupa jest pierwszą w serii nowej generacji herosów, którzy nie tylko są bardziej realistyczni od pozostałych, lecz również nie przyjmują swych mocy zawsze jako dobrodziejstwa, czego przykładem jest Thing. Ponadto grupa musi borykać się także z ludzkimi problemami. Kłótnie, frustracje, niespełnione miłości, eksmisja – dzisiaj brzmi to trywialnie, lecz ówcześnie był to wielki krok naprzód względem poprzednich historii o superbohaterach. W ciągu pierwszych 9 numerów poznajemy także przekrój i adres bazy F4, mieszczącej się w Nowym Jorku.

Oczywiście, herosi nie istnieją bez przestępców. Mimo iż często wewnętrzne sprzeczki i życie prywatne stanowią o sile niejednej historii, to wrogowie również mają wielki, a jeszcze częściej, decydujący w nich udział.

W pierwszym numerze debiutuje Mole Man, superprzestępca, który do dzisiaj zagraża FF. Mimo że jego design i geneza są dość naiwne – ślepy człowiek, rządzący podziemnymi stworami – wykonanie jest dość dobre, więc nie dziwi, iż pomysł się przyjął. Niebawem Mole Man powróci by stoczyć boje nie tylko z F4, lecz także z Avengers.

Numer drugi wprowadza do uniwersum Marvela kosmiczną rasę Skrulli, którzy w przyszłości odegrają niebagatelną rolę w historii superbohaterskiego świata. Zmiennokształtni kosmici, inspirowani Inwazją porywaczy ciał, infiltrujący i sabotujący ziemską cywilizację są doskonałym pomysłem. Pierwsze spotkanie z nimi nie jest jednak nazbyt ciekawe i wykonane jest w niezadowalający sposób. Później w Marvelu pojawią się inni zmiennokształtni przybysze z innych planet (Carbon-Copy Men), lecz nikt nie dorówna Skrullom, którzy niebawem wrócą z nowymi pomysłami zlikwidowania swych wrogów.

W numerze trzecim pojawia się Miracle Man. Ani jego moce ani design nie wzbudzają wielkich emocji, tak więc nie było mu dane stanąć u boku największych złoczyńców Marvela.

Numer czwarty jest pod względem negatywnego charakteru bardzo ważny. To w nim właśnie wraca do świata komiksów książę Namor. Pół-Atlantyda, pół-człowiek ma tę samą motywację, co poprzednio – zemsta za śmierć swych pobratymców. Dzięki temu ponownie jest postacią siejącą zniszczenie, lecz równocześnie motywy jego postępowania są dla czytelnika zrozumiałe. Ponadto coś iskrzy między nim a Susan Storm, więc Stan wykorzystuje jego postać jak najpełniej. A jest to, oczywiście, dopiero początek.

Namor zadebiutował jako drugi superbohater w historii Marvela i w Złotym Wieku był jednym z trzech głównych herosów (obok Human Torcha i Captaina Americi), jaki pojawiał się na łamach komiksów. Jego epickie walki z Human Torchem są niezaprzeczalną klasyką, a scena, w której spowodował powódź zalewającą Nowy Jork była wielokrotnie przypominana w takich tytułach jak „Marvels” czy „The Marvels Project”.

Numer piąty jest kolejnym klasykiem, to tutaj pojawia się jeden z największych negatywnych charakterów w historii uniwersum – Dr Victor Von Doom. Połączenie czarnej magii z nauką, sprawia, iż jest on idealnym przeciwnikiem dla Mr. Fantastica. Niesamowita inteligencja, zmysł strategiczny oraz brak, jak się wydaje, sumienia stanowią o jego sile. Jest to pierwszy wróg, który nie zostaje pokonany przez F4, tylko umyka im by snuć kolejne plany.

Plany te spełnia już w szóstym numerze, gdy powraca wraz z Namorem przeciw znienawidzonym herosom. Szósty numer jest pierwszym, w którym bohaterowie muszą walczyć przeciw większej ilości wrogów, rozwija on też postać Namora. Poza tym jest świetną lekturą, choć nie tak ważną pod względem historycznym jak poprzednie.

Numer siódmy to kolejne starcie z kosmitami, gdy Kurrgo porywa bohaterów. Nie jest to najciekawszy pomysł i, jako taki, nie przyjął się. Jest to za to klasyczny przykład wykorzystania kosmicznego zagrożenia w komiksach, filmach i powieściach w ówczesnym czasie.

Numer ósmy to debiut Puppet Mastera, który ostatnio (lipiec 2011) widziany był w serii „Heroes for Hire”, czyli jest to kolejny klasyczny przestępca obecny w Marvelu do dzisiaj. Stan Lee i Jack Kirby stworzyli na przestrzeni dziewięciu numerów sześciu wrogów dla F4 plus na nowo wprowadzili jednego z przeszłości Marvela. Z tej siódemki aż piątka stała się klasycznymi postaciami, a Dr Doom jedną z najważniejszych w Uniwersum. Wyobraźnia twórców w tym czasie i przez wiele jeszcze lat zdaje się nie mieć granic. Pamiętać należy, iż prócz „Fantastic Four”, Stan Lee pisał także inne komiksy, nie tylko superbohaterskie. Na łamach „The Amazing Spider-Man” wraz ze Steve'm Ditko wykreował nawet bardziej różnorodną gamę superprzestępców niż w omawianym tytule.

W dziewiątym numerze powraca Namor, motywowany tym razem miłością do Susan. Nie jest to najlepsze rozwiązanie fabularne, lecz urozmaica nieco samą postać księcia Atlantydy. Ponadto to właśnie w tym numerze herosi dostają nakaz eksmisji.

Tak więc, przez 1962 i 1961 rok wiele się działo w życiu F4, tytuł z dwumiesięcznika przeobraził się w miesięcznik, zdobył pokaźne grono fanów, co przełożyło się na wyniki sprzedaży i popyt na kolejnych superbohaterów, jacy zaleją niebawem Marvela za sprawą Stana Lee, Jacka Kirby'ego, Steve'a Ditko i Larry'ego Liebera (brata Stana).

W poszczególnych miesiącach (rubryka z lewej) można przeczytać bardziej szczegółowe opisy poszczególnych numerów.

sobota, 18 czerwca 2011

Tainted, Vertigo, 1995


Tainted
Zbrukany

Scenariusz: Jamie Delano
Rysunki: Al Davison
Okładka: Al Davison & Tatjana Wood
Kolor: Tatjana Wood
Liternictwo: Ellie DeVille

Vertigo, 1995

Protagonista komiksu ma jednak inny, naglący problem. Dziwny zapach gnicia, dziwne zachowanie jego ciała, dziwnie latające osy. Skąd to wszystko pochodzi? Powoli, odkrywając wypartą przeszłość i stłumione pragnienia, bohater będzie odkrywał źródło ich pochodzenia oraz nawrót dawnych popędów, wszak ludzie nigdy się naprawdę nie zmieniają. Sytuację dodatkowo skomplikują przypadkowe odkrycie niektórych jego słabości przez innych, próba szantażu i sadomasochistyczne relacje seksualne.

Pełna recenzja tutaj.

wtorek, 24 maja 2011

Whiteout oraz Whiteout - Melt, ONI Press, 1999 oraz 2000


Whiteout
Śnieżyca

Scenariusz: Greg Rucka
Ilustracje i liternictwo: Steve Lieber

Okładka: Frank Miller
Ilustracje stron tytułowych rozdziałów: Matt Wagner, Mike Mignola, Dave Gibbons, Steve Lieber
Logo na okładce: Monty Sheldon

Posłowie: Greg Rucka

ONI Press, 1999
(pierwotnie Whiteout ukazał się jako czteroczęściowa miniseria, poniższa recenzja opiera się na wydaniu zbiorczym)

Antarktyda. Dno świata. Przy wietrznej pogodzie odczuwalna temperatura spada poniżej 100 stopni Celsjusza. Lód, śnieg, zawieje, wysokie ciśnienia, morderstwa. To ostatnie sprawia, że szeryf Carrie Stetko ma zaledwie dwa tygodnie na znalezienie sprawcy i motywu zbrodni. Dwa tygodnie, podczas których nieznajomi okażą się przyjaciółmi, a przyjaciele wrogami, jej życie zawiśnie na włosku oraz poniesie niemożliwe do zrekompensowania straty. Zarówno fizyczne, jak i psychiczne.

Whiteout Rucki jest czarnym kryminałem, w którym rolę czerni zastąpiła biel. Wokół głównej bohaterki pojawiają się kolejne postaci, których motywy są cokolwiek wątpliwe, a ich zachowanie nierzadko sugeruje posiadanie nieczystego sumienia. Okaże się zresztą, iż faktycznie, duża ilość podejrzeń jest uzasadniona. Wynikiem ich sieci jest intrygująca, sprawnie prowadzona fabuła. Opiera się ona na, oczywiście, klasycznym motywie kryminalnym. Doszło do morderstw, następuje więc sekwencja szukania sprawcy/ów i motywu. Każdy dobry kryminał, aby był czymś więcej, aniżeli tylko kolejną opowiastką z serii zbrodni i kary, musi posiadać też wyrazistą postać pierwszoplanową. Greg Rucka nie zawodzi również i w tym przypadku, a może nawet tworzy ciekawszą bohaterkę niż samą fabułę. Carrie Stetko, została przeniesiona na Antarktydę, gdy zabiła podejrzanego przestępcę. Nie mogła znieść jego zaczepek, nawiązań do gwałtów, które skończyły się poturbowaniem drugiego policjanta i próbą zgwałcenia jej samej. Oprócz tego jej mąż umarł niecały rok po ślubie na raka. Po przejściu takich traum musi zmierzyć się ze spiskiem, mordercami i fałszywymi przyjaciółmi.

Walka jest tym trudniejsza, iż odbywa się w nieprzyjaznym terenie. Pod wieloma względami można powiedzieć, i nie byłoby w tym przesady, że lód i pogoda są równowartościowymi bohaterami Whiteout. Mróz, wiatr i pokrywa lodowa stanowią nierzadko większe wyzwanie niż starcie z zabójcą. Czynią większe szkody, niszczą psychikę i ciało. Rucka, jak i Lieber, doskonale odwzorowali nieludzkie warunki, jakie tam panują. Nawet jeśli nie są one realne, to na pewno są realistyczne. W połączeniu z narracją Stetko, opisującą nierzadko swe otoczenie, wyłania się niepokojący obraz zarówno niszczycielskiej pogody, jak i niszczycielskich ludzi.

Komiks niestety nie oferuje tak dogłębnego studium psychologicznego, jakie mógłby zaprezentować. Oczywiście, nie oczekiwałem głębokiej analizy wpływu Antarktydy na ludzki umysł. Wątek ten nie może jednak być pominięty w tego typie fabule. Rucka wykorzystuje go do pewnego stopnia, lecz wciąż mógł zagłębić się w temat nieco mocniej. Ostatecznie jednak, nie można mieć do strony fabularnej większych zastrzeżeń. Wady nie są w tym co jest, tylko w tym, czego nie ma. Nie ma trochę bardziej zagmatwanej historii, skomplikowanej zagadki kryminalnej i gęstszej atmosfery zagrożenia.

Wizualnie nie można mieć większych uwag. Lieber zaprezentował minimalistyczne, lecz równocześnie realistyczne rysunki, które doskonale odbijają zimno kontynentu i charakterów. W połączeniu ze scenariuszem Rucki, Whiteout jest bardzo dobrze skonstruowanym komiksem, który potrafi trzymać w napięciu, posiadając także wyraziste postaci.

 
Whiteout – Melt
Śnieżyca - Odwilż

Scenariusz: Greg Rucka
Ilustracje i liternictwo: Steve Lieber

Przedmowa: Brian Michael Bendis
Posłowie: Steve Lieber

ONI Press, 2000

To, czego brakowało w pierwszym spotkaniu z Carrie, mogłoby znaleźć się w drugim. Niestety nowy wątek, tym razem polityczno-szpiegowski, pozostawia spory niesmak. Historia jest nieskomplikowana, oprócz Stetko, jest tylko jedna postać wyróżniająca się. Melt cierpi na ogromne ilości niewykorzystanego potencjału. Kontakty amerykańsko-rosyjskie są ograniczone do minimum. Przyjaciel protagonistki pojawia się tylko w jednej scenie, specnaz składa się z papierowych postaci, które giną nim mamy okazję lepiej je poznać. Kwestia niedoskonałości tyczy się całości fabuły, w jakiej pojawia się zaledwie jeden wątek pogoni za wrogiem, na dodatek kończy się w momencie ich odnalezienia. Punkt kulminacyjny przechodzi bez emocji, nawet kwestia zarysowanych relacji między Carrie a jej rosyjskim współpracownikiem jest prosta i przewidywalna.

Poza tym Carrie zmiękła. Przyjmuje zlecenie, któremu nie jest chętna, ma ochotę na seks, również jej finalna decyzja jest przejawem zbytniej uczuciowości z jej strony. W Whiteout jej relacje z brytyjską szpieg miały niemal delikatne naleciałości homoseksualne. Nic wyrazistego, raczej w stylu „relacji homoseksualnych” w oryginalnym Star Trek. Tutaj Carrie staje się szablonową postacią. Choć trzeba przyznać, iż scena zbliżenia seksualnego jest najlepsza w całym komiksie. Nie dzieje się tak bynajmniej z powodu zawartości erotycznej, lecz w połączeniu z kadrami skupiającymi się na okaleczonej dłoni Stetko zbliżamy się do lekkiego fetyszyzmu. Dość intrygujący dysonans w scenie uczuciowej.

Poza tym jednak, prócz widocznego postępu w ilustracjach Liebera (największa zaleta komiksu), kontynuacja Whiteout jest krokiem wstecz. Nie intryguje, nie zapada w pamięć. Szkoda, że Melt tak zawodzi w spełnieniu oczekiwań pozostawionych przez poprzednika. Dlatego też tak krótko o komiksie piszę.