Kolejna porcja z przeprowadzki. Tym razem kompletny run Lena Weina w Swamp Thing vol. 1. Jako, że nie zamierzam opisywać późniejszych nrów, to napiszę, iż po Lenie serią zajął się David Michelinie. Nie był to zbyt dobry run, Swamp Thing zamienił się w serie stand-alone'ów, nie trzymając w napięciu i zwracając się stronę akcji sci-fi z posmakiem horroru. A nie tego oczekuje się od Swampy'ego. Mam zamiar za to omówić vol. 2, jeśli czas pozwoli.
Swamp Thing #1 – listopad 1972
Śmiertelna geneza!
Scenariusz: Len Wein
Rysunki: Berni Wrightson
„Nowy koncept DC Comics!” Takim napisem wita nas pierwszy nr kultowej i klasycznej, dzięki późniejszym wydarzeniom raczej niż obecnym, serii Swamp Thing. Pierwszy nr to stuprocentowy horror, który wprowadza nas w bagnisty świat tytułowej postaci. Warto wspomnień, iż niedługo przed nią, również Marvel ruszył w bagna za sprawą swego Man-Thinga, warto dlatego, że niektórzy późniejsi artyści pracujący nad serią DC, przyznają się do czytania i wyciągania pewnych inspiracji z Man-Thinga.
Pierwsza historia zaczyna się od ustanowienia nastroju, jesteśmy w Bayou Country. Jest noc, bagna, dzikie zwierzęta, tajemnicze dźwięki, jakby z każdego kąta czaiło się coś złowrogiego. Przez ten nieprzyjazny teren przejeżdża samochód, gdy dojeżdża do drewnianego domku pośrodku bagien, naszym oczom wyłania się Swamp Thing. Tajemnicza istota czeka na tych, którzy ją zabili.
Wtedy czas cofa się przedstawiając nam jak doszło do powstania bagiennego stworzenia. Państwo Holland byli świetnymi naukowcami, którzy opracowywali środek pozwalający rosnąć roślinom na najbardziej nawet nieprzyjaznych terenach. Umieszczenie ich na bagiennym odludzi miało zapewnić im bezpieczną pracę – w posiadanie informacji nt. preparatu chcą bowiem wejść środowiska, które nie wykorzystają ich dla dobra ludzi. Naukowców pilnuje porucznik Cable, który co jakiś czas przyjeżdża w odwiedziny. Pilnują ich również, choć nieco inaczej, wynajęte zbiry. Holland odmawia z nimi współpracy, lecz dostaje czas do namysłu, gdy ten czas mija, jego praca wraz z nim samym, pod nieobecność żony, zostaje wysadzona. Holland jednak nie ginie, jego ciało zostaje pokryte wynalezionym przez małżeństwo preparatem, który pod wpływem ognia łączy się z komórkami badacza, przeistaczając go w Swamp Thinga.
Największym plusem w charakterystyce bagiennego stwora, jest fakt, że posiada on umysł Hollanda, myśli, jasno analizując sytuację, choć będący, nie ma się czemu dziwić, mocno nerwowy i bardziej impulsywny niż w czasach swego człowieczeństwa. Jednak równocześnie Swamp Thing nie mówi, jego myśli są zamknięte tylko dla niego, jest skazany na ekstremalną samotność, jego wygląd, brak możliwości porozumienia się wykluczają, niegdyś naukowca, kochającego męża, całkowicie z normalnego życia. To właśnie najbardziej porusza w pierwszym nrze serii. Samotność i niemoc potężnej istoty.
Poza tym utrzymanie wszystkiego w horrorowej tonacji, zetknięcie Swamp Thinga z przestępcami, jak i policjantem, skutecznie tworzy posępny, mroczny nastrój całości. Pochwalić należy również rysunki, które doskonale współgrają z fabułą. Są one całkowicie realistyczne, od czasu do czasu serwują kadry pod intrygującym kątem. Rysunki są przy tym bardzo szczegółowe. Nastroju jednak głównie dodaje w nich kolorystyka, która jest po prostu ciemna. Wszystkie kolory są utrzymane w swoich mniej jasnych tonacjach, a akcja dodatkowo rozgrywa się pod osłoną nocy. Brodzimy więc w przytłumionych, mrocznych, zgniłych kolorach, co idealnie wpasowuje się z fabułą.
Składa się to na naprawdę dobry nr, klasykę komiksowego horroru, komiks, który sprawia, że na przyszłe numery czeka się z niekłamaną niecierpliwością. Trzyma w napięciu, prezentuje intrygującą postać, nie razi infantylnością. Gorzej wygląda zamykający komiks kadr prezentujący zapowiedź przyszłego nru, oby seria nie poszła w kierunku groteskowych walk między magami i różnorakimi dziwacznymi stworami i utrzymała swój ponury nastrój.
Swamp Thing #2 – styczeń 1973
Człowiek, który pragnął wieczności
Scenariusz: Len Wein
Rysunki: Berni Wrightson
Stracił człowieczeństwo, rodzinę, przyszłość i życie. Zastajemy go, gdy obserwuje jak przestępcy, z którymi rozprawił się w poprzednim nrze zostają sprzątnięci przez policję, a porucznikiem Cable’m na czele. Przy okazji pojawia się retelling pierwszego nru i genezy Swamp Thinga, kiedy bohater przypomina sobie swą gorzką przeszłość.
Dalej opowieść nabiera innego nastroju niż poprzednio. Pies z podsłuchem zostaje pod opieką Cable’a, który nie jest świadom podsłuchiwania przez tajemniczego człowieka, będącego członkiem Konklawy. Również nie wiadomo czym jest owa Konklawa, jednak mocno jest zainteresowana badaniami Hollanda, jak i samym Swamp Thingiem. Bagnisty stwór tymczasem zostaje porwany przez nie-ludzi, groteskowo zdeformowane istoty. Bez przytomności zostaje przetransportowany aż do posępnego zamku na Bałkanach. W pierwszym etapie podróży, czyli przy zabraniu bohatera z bagien, akcja porwania nie uciekła całkowicie Cable’owi, który akurat przebywał nieopodal. Wiążąc Swamp Thinga z morderstwami, każe natychmiast podążyć za nim, jednak służby tracą kontakt z transportującym go samolotem nad Atlantykiem. W Europie sprawami poszukiwań zająć ma się Interpol.
Swamp Thing tymczasem trafia do Arcane’a maga-naukowca, który tworzy syntetyczne ciała, niestety wszystkie wychodzą mu niesprawne lub zdeformowane, zawsze jednak całkowicie mu oddane i, do pewnych granic, rozumne. Arcane jednak pragnie nieśmiertelności, posiada umiejętność przywrócenia Alecowi jego ludzkiej formy, przez co samemu stanie się Swamp Thingiem. Jedni odrzucają swe człowieczeństwo, podczas gdy inni tak bardzo go pragną.
Dowiadujemy się też kilku nowych informacji o naszym bohaterze, otóż zmiany jakie w nim zaszły zmieniły go w istotę roślinopodobną. Pokrywające go korzenie żyją, nie ma krwi, wchłania dwutlenek węgla, wydalając tlen, nie posiada tłuszczu, ma 89 cali wzrostu i waży 547 funtów. W dodatku Swamp Thing potrafi mówić, jednak jest to bardzo dla niego trudne, dlatego też wyrzuca z siebie jedynie pojedyncze wyrazy w stanie wyjątkowych napięć emocjonalnych, jak np. gniew.
Wątek Arcane’a zostanie zakończony w tym nrze, lecz ciekawość nie pozwala zapomnieć o Cable’u i Konklawie. Na koniec przez przechodzącym Bałkanami Swamp Thingiem rusza też inna istota, wyglądająca na zdeformowanego człowieka. Fabuła więc nadal trzyma w napięciu i prowadzi intrygujące zmiany. Dużym plusem jest zachowanie ogólnego nastroju całości, mimo wprowadzenia dziwacznych stworów, magii etc., dalej jest to horror, choć już mniej klasyczny. Mimo wszystko nie razi to absurdalnością. Pomagają w tym rysunki, w dalszym ciągu mroczne, dokładne, bardzo ładnie ilustrujące opowieść, kadry całostronicowe naprawdę zapadają w pamięć, same stwory zaś są zdeformowane pomysłowo i nie wywołują uśmiechu politowania. Kojarzyły mi się nieco z filmem Thing Johna Carpentera. Gorzej wg mnie wygląda tylko okładka.
Dodać do tego garść nowych informacji nt. bohatera i otrzymujemy udaną kontynuację serii. Co prawda muszę stwierdzić, że poprzednia część bardziej przypadła mi do gustu, jednak historia musi iść do przodu. Sądzę, że lepiej wypadłoby jednak skupienie się na relacji z Cable’m i Konklawą. Umieszczenie Thinga na Bałkanach nie wróży jednak szybkiego powrotu do tych wątków, choć poświęcenie Cable’a może wyśle go w ślad za Swampym, w Interpol może się na coś przyda.
Widać tutaj też stereotypowe postrzeganie Bałkanów w komiksie, jako krainy pełnej magii, pogańskich obrządków, zacofania etc. To, o czym swego czasu mówił Slavoj Żiżek i co wykorzystywał w swej twórczości LAIBACH. Strzeżmy się Bałkanów.
Swamp Thing #3 – marzec 1973
Pozszywany człowiek
Scenariusz: Len Wein
Rysunki: Berni Wrightson
Przerażające, zacofane, magiczne tereny Bałkanów wciąż są groźne. Tym bardziej, że Swamp Thing wciąż krąży. Zastajemy go, gdy próbuje wykorzystać medykamenty zmarłego Arcane’a do wyleczenia siebie, jednak jego monstrualna cielesność nie pozwala mu na wykonywanie skomplikowanych eksperymentów. Rozgoryczony niszczy część laboratorium i wychodzi. Niestety nie odchodzi daleko, gdyż załamuje się pod nim podłoga. Na pomoc rusza mu tajemniczy stwór z tytułu tej historii – jeden z tych, który przeżył, jak się początkowo wydaje, eksperymenty Arcane’a. Roślinna natura Swampy'ego nie pozwala na mocny uścisk i spada on kilka(naście) pięter w dół.
Tymczasem porucznik Cable, wykorzystując kontakty w Interpolu, namierzył samolot, którym przetransportowano głównego bohatera i przyleciał na Bałkany. Wciąż jednak znajduje się pod czujnym okiem tajemniczej Konklawy. W wiosce, do której zawitał nie spotyka ludzi chętnych do pomocy, aż znajduje Abigail Arcane, siostrzenicę zmarłego, o czym jeszcze nie wie, szalonego genetyka. W tym samym czasie pozszywany człowiek niszczy resztki laboratorium w zamku. Chemikalia wybuchają, niszcząc całkowicie posępne domostwo.
Główny wątek to usilne próby zabrania, i potem utrzymania Abigail przez pozszywanego człowieka. Ani on, ani bagnisty stwór nie mogą rozruszać swoich strun głosowych, więc komunikacja między nimi jest ograniczona do minimum. A jak nie ma dobrej komunikacji, pojawia się konflikt. Tak też jest i w tym przypadku. Mimo że wszyscy mają dobre zamiary, walczą między sobą. Tym bardziej, że pozszywany człowiek powoli traci swoje człowieczeństwo.
Był on bratem Arcane’a, imieniem Gregori, a Abigail to jego córka. Z jakiegoś powodu chciał ją zabrać rząd, jednak on nie miał zamiaru na to pozwolić. Niestety podczas spaceru w lesie natrafił na minę (jedyny zgrzytający moment komiksu: antyczne pole minowe?!). Jego brat go uratował, lecz musiał go mocno pozszywać, przez co Gregori jako żywo przypomina monstrum dra Frankensteina. To z 1931 roku (i kontynuacji), więc fani Borisa Karloffa mają okazję powspominać jego najsłynniejszą rolę. A jeśli pojawia się coś frankensteinowatego, to wiadomo, że musi również podążyć za tym czymś tłum rozwścieczonych ludzi z pochodniami, który ma nieodpartą ochotę na lincz. Tak też jest i tutaj.
Całość jest dobrze skonstruowana, wszystkie wątki są zgrane, choć niestety klimat grozy z początku serii niemal całkiem się ulotnił. Teraz wszystko kieruje się w stronę fantastyki z pogranicza grozy, akcji i kryminału. Razi trochę niezdecydowana działalność Cable’a, który najpierw jest ogarnięty żądzą pochwycenia Swamp Thinga, potem, gdy ten przynosi mu zdrową Abigail, przechodzi mu, aby na koniec stwierdzić, że i tak chce go złapać. Zamiast jednak zostać na Bałkanach i go szukać wraca do Ameryki. Razem z nim zabiera się Abigail, która po stracie rodziny nie chce dłużej zostawać w wiosce. Oprócz tego zabrali pasażera na gapę, czyli głównego bohatera. Tak więc następny numer zaprowadzi nas na powrót do Ameryki. W tle budują się również relacje między porucznikiem a ponętną, białowłosą córką oszpeconego człowieka. Zobaczymy co z nich wyniknie.
Komiks zapada w pamięć głównie przez kreację zniekształconego Gregoriego i jego zachowania wobec ludzi. Niektóre kadry wyglądają naprawdę świetnie i pomagają, a nawet same kreują nastrój opowieści lepiej niż fabuła. Mam nadzieję, jednak, że kolejne przygody bagnistego stwora nie przyćmią nadto rozwoju wątku z Konklawą, który stanowi jeden z bardziej intrygujących powodów sięgania po tę serię.
Swamp Thing #4 – maj 1973
Potwór na wrzosowiskach
Scenariusz: Len Wein
Rysunki: Berni Wrightson
Odchodzimy w tym momencie od Konklawy i skupiamy się na podróży Weina przez horrorowe stwory, które stykają się z bagienną istotą. Po syntetycznych, zdeformowanych ludziach, magii i potworze a’la monstrum Frankensteina otrzymujemy stuprocentowego wilkołaka. Fabuła jest prosta: samolot, którym Cable, Abby i, na gapę, Swamp Thing wracali z Bałkan, rozbija się w okolicy staroświeckiego domostwa, jego tajemniczych mieszkańców i biegającego wilkołaka. Zanim dowiemy się, dlaczego samolot tu spadł, czy bagienny stwór może pokonać wilkołaka i co knują mieszkający we wspomnianym domostwie, zobaczymy kilka śmierci i skąpiemy się w nastroju grozy. Finał pojawia się jednak w miarę prędko i można powiedzieć, że stanowi niemal pół komiksu.
Na uwagę zasługuje świetny design wilkołaka, wykorzystanie klasycznych motywów z wilkołaczej mitologii i w miarę dobra fabuła. Jeśli zaś chodzi o długotrwałe wątki, takie jak Konklawa czy relacja Cable-Swamp Thing, to nie otrzymujemy żadnych zmian. Te kwestie pozostają póki co zamrożone.
Nr jest więc dobry, świetnie narysowany, lecz chciałbym aby macki Konklawy zaczęły być lepiej widoczne. Mam nadzieję na wielkie spiski na wysokich szczeblach i tajemnice skrywane w mrocznych zakątkach świata.
Swamp Thing #5 – sierpień 1973
Ostatnia z wiedźm Ravenwind!
Scenariusz: Len Wein
Rysunki: Berni Wrightson
Po ostatniej przygodzie nasze monstrum przebrane za marynarza ukrywa się na statku, jednak wkrótce zostaje wypatrzony przez załogę i, po krótkiej szarpaninie, musi podążać wpław. Przez morze. Fale wyrzucają go w nieznane miejsce, gdzie traci siły. Natyka się jednak na tajemniczą kobietę z małym braciszkiem, ściganą przez rozwścieczony tłum. Okazuje się, że mieszkańcy okolicznego miasteczka pod przywództwem jednonogiego mężczyzny uważają wybawicielkę Swampy’ego za wiedźmę. Niestety Monstrum traci rękę (lecz oddaje z nawiązką) i wpada do morza, a ci, którzy mu pomogli zostali pochwyceni. Jednak Swamp Thing z morza wychodzi, ręka mu odrasta i jest gotowy na odbicie swoich nowych sprzymierzeńców.
Komiks skupia się na przedstawieniu tłumów, których sposób prezentacji jasno pokazuje, że to ludzie są źli. Ludzie są ignorantami, pełnymi uprzedzeń, nienawiści i zabobonów. Wein i Wrightson wyraźnie się temu sprzeciwiają, a Swamp Thing jest skuteczną bronią w ich rękach. Nie można przy tym natychmiast ustawiać tego komiksu w jednym rzędzie z najambitniejszymi pozycjami komiksowymi, lecz nie da się ukryć, że twórcom przyświecają wyższe cele. Niestety wątki Konklawy i Cable’a są całkowicie pominięte, co staje się już nieco irytujące.
Zakończenie sugeruje nagłą woltę w historii Swamp Thinga, gdyż gdzieś w USA okazuje się, że Alec Holland i jego żona żyją. Jak? To opowieść na następne spotkanie z bagnistym stworem.
Swamp Thing #6 – październik 1973
Mechaniczny Horror
Scenariusz: Len Wein
Rysunki: Berni Wrightson
I w końcu się doczekałem, Konklawa zaczyna brać czynny udział w wydarzeniach serii. Ten komiks to jednak w połowie spełnienie pokładanych w nim nadziei, a w połowie srogi zawód.
W poprzednim nrze, na jego końcu zobaczyliśmy zaskakującą scenę pojawienia się Aleca Hollanda i jego żony, którzy byli całkiem poza rodzinnymi konotacjami ze Swamp Thingiem. Z nimi związany jest główny wątek szóstego spotkania z bagiennym stworem. Nie zabraknie też Matta Cable’a i Abigail, a na dodatek dostajemy gratis ekscentrycznego wynalazcę.
Fabuła nie należy do skomplikowanych, wręcz aż zanadto razi uproszczeniami, które spodziewałbym się raczej znaleźć w komiksie o Ant-Manie aniżeli tutaj, lecz nikt nie jest doskonały. Na początek rozwiane zostają wszelkie nadzieje na tajemniczy i zaskakujący motyw drugiego Aleca. Szybko okazuje się, że są to roboty, jakich dziesiątki stworzył wspomniany wynalazca, którego naiwna ufność wobec innych istot wpędza w niechybne kłopoty. Przez przypadek trafia tam Swamp Thing. Trafia tam też Cable, którzy dziwnym zbiegiem okoliczności zostaje przydzielony do zbadania sprawy mechanicznych ludzi. Interesuje się nimi również Konklawa, która akurat teraz postanawia przejąć zdolności wynalazcy. Jakby nie mogła zaczekać, aż policja się oddali tylko narażać swoich ludzi na niepotrzebną walkę. Oprócz żołnierzy tajemna organizacja wysyła robota (z okładki), który będzie wyzwaniem dla Swampy’ego.
To, co rozczarowuje to fakt, że drudzy Hollandowie znajdują szybkie i miałkie wyjaśnienie. To, co – mimo wszystko – pobudza do nie odstawiania serii w kąt to rozwinięcie wątku Konklawy, która dodatkowo porywa Matta i Abby. Czyli trochę się dzieje. Po tym numerze liczę na teorie spiskowe i daleko sięgające macki Konklawy.
Swamp Thing #7 – grudzień 1973
Noc nietoperza
Swamp Thing w poszukiwaniu Konklawy zawędrował do Gotham City, a tam, jak wiadomo, na przestępców i stworów czyha Batman. Nasz bagienny pan zetknie się więc z superbohaterem w pelerynie i… znokautuje go jednym ciosem. Mimo to Batmana w tym numerze jest dużo, gdyż sporo biega po mieście i scenarzysta nie daruje nam kilku scen akcji z Nietoperzem w roli głównej.
Nic to, i tak czekamy na Konklawę. Okazuje się ona jednoosobowym projektem, który podczas spotkania z naszym bohaterem wypada przez okno. I tyle. Całkowity zawód. Doskonały pomysł wyrzucony na śmieci, świetnie zapowiadający się wątek całkowicie niewykorzystany, wielki potencjał, który zmarnowano w momencie, gdy zaczął się rozkręcać.
Jest to zdecydowanie najgorszy nr Swamp Thinga do tej pory. Teraz z długofalowych pozostał jedynie wątek pościgu Cable’a za Swamp Thingiem. Cóż, oby nie zakończył się nijakim potknięciem.
Swamp Thing #8 – luty 1974
Czający się w Tunelu 13!
Scenariusz: Len Wein (i wszystkich nrów do końca)
Rysunki: Berni Wrightson (do momentu aż będzie napisane, że już go nie ma)
Po beznadziejnie słabym rozwiązaniu wątku Konklawy, poczułem się nie tylko rozczarowany, lecz i opuszczony. Nie miałem już wielkiej ochoty nadal pozostawać przy przygodach Swampy’ego. Jego największa siła fabularna rozpadła się i zapewne przyjdzie zamienić się serii na pojedyncze przygody, w który bohater będzie spotykał się z kolejnymi dziwadłami. Nawet wylatuje z głowy na tę chwilę wątek z Mattem Cable’m.
Pierwszy po-Konklawowy nr nie zapowiada niczego szczególnego, a wręcz wzmaga zły smak wywołany nrem poprzednim. Nic to, że mamy silne nawiązania do Samotnika z Providence i świetne rysunki. Oprócz jednego kadru, w komiksie nie ma zupełnie mocy. Otrzymujemy właśnie jednorazową przygodę pana z bagien.
Alec trafia tu do zapomnianego przez świat miasteczka, gdzie wszyscy traktują go nadzwyczaj dobrze. Nie obyło się bez nieporozumień, lecz to tylko stan chwilowy. Aby odpłacić swoim dobroczyńcom Holland postanawia pomóc im w poszukiwaniu zagubionego chłopca, który wybiegł gdzieś w nocy i nie wraca. Trafia do tunelu 13. A tam czyha…
…istota Cthulhu-podobna, której przebłyski przewijają się przez komiks do momentu spotkania z nią. A moment spotkania jest faktycznie momentem robiącym wrażenie. Cała reszta już nie. Początek to pretekst do spotkania, potem mamy monolog stwora, który ma być wielkim bóstwem, ale jedyne co z siebie wydaje to mamrotanie wariata, który uważa się za niezniszczalną istotę (ok. 2 strony gadaniny: patrz na mnie, jaki to ja jestem potężny! – Nie robią te słowa wielkiego wrażenia.), następnie mamy pojedynek: wielkie bóstwo dostaje dechą w głowę (czy miejsce, gdzie zwykle się ma głowę) i koniec.
Czyli jest słabo.
Swamp Thing #9 – kwiecień 1974
Istota z nieznanego! (własc. Stalker From Beyond!)
Jak wyżej. Tyle, że do czegoś to prowadzi. Tym razem mamy silny wydźwięk antyksenofobiczny, dostarczony dzięki zagubionemu kosmicie i żądnym krwi Ziemianom, których nie opuszcza fanatyzm i uprzedzenia. Jest też Matt Cable, który uświadamia sobie, że jego stosunek do Swamp Thinga może być nie do końca sprawiedliwy.
Ogólnie nr jest niezły, choć wpasowuje się w schemat jednorazowych spotkań z różnymi stworami. Stoi jednak na o wiele wyższym poziomie niż poprzednik i nawiązuje do ogólnej fabuły serii. Oby była to tendencja zwyżkowa.
Swamp Thing #10 – czerwiec 1974
Człowiek, który nie może umrzeć!
Ale nie, znów tendencja zniżkowa. Pierwsza połowa to opowieść o zlikwidowanej wiosce, w której źle traktowano niewolników. Duchy tychże dalej krążą ponoć w okolicy. Potem akcja przenosi się na spotkanie z Arcane’m, czyli magiem/naukowcem z drugiego nru. Pojawia się on wraz ze swymi nie-ludźmi i w zdeformowanej formie postanawia zabić Swamp Thinga. Wcześniej przepłynął ocean, więc zdecydowanie nie brak mu motywacji. Druga połowa komiksu to pojedynek między adwersarzami zakończony pojawieniem się duchów niewolników.
Jest bardzo słabo, bez polotu, a i rysunki gorsze niż zwykle.
Swamp Thing #11 – sierpień 1974
Władcze robaki!
Od tego nru rysownikiem jest Nestor Redondo.
Zmiana rysownika wychodzi serii chyba na dobre, bo fabuła nieco się podnosi. Wein widać odświeżony został nowym współpracownikiem. Mimo że główny wątek fabularny (robale, które chcą zjeść ludzi, szalony naukowiec, który myśli, że je kontroluje) jest miałki, to w końcu komiks styka ze sobą Aleca i Matta w bezpośredni sposób i bez uprzedzeń ze strony policjanta. W dodatku pojawia się nowa postać, postanawiająca zniszczyć naszego bohatera. Oby tym razem Len wytrzymał ciężar rozpoczętych wątków.
A minus za wygląd robaków, zaprawdę śmieszne stworki.
Swamp Thing #12 – październik
Człowiek wieczności!
Tym razem Swampy będzie skakał w czasie i spotykał wszędzie tego samego pana, który co raz to ginie z powodu ingerencji (niezamierzonej) naszego bohatera. Mimo że nie jest to nic wielkiego, napisane jest przyzwoicie i czyta się z wielką przyjemnością. Dodatkowym plusem są przebłyski fabuły, w której Cable szykuje ekipę mającą za zadanie w końcu stanąć z bagienną istotą oko w oko na dłużej.
Swamp Thing #13 – grudzień 1974
Konspiracja Lewiatan!
I udaje się, gdy Swampy jest zajęty walką z bagiennymi mutantami (czuje, że może udzieli mu to wskazówki, jak wrócić do ludzkiej formy), Matt Cable i jego koledzy znajdują tytułowego bohatera. Już w tajnych bazach wojska Swamp Thing jest przetrzymywany i po serii eksperymentów ma zostać usunięty. Nie obywa się bez wypadków i śmierci, tym bardziej, że Cable w końcu dowiaduje się, kim jest Swamp Thing i za wszelką cenę postara się mu pomóc.
Ta historia zakańcza główny wątek pościgu Matta za Aleciem. Na niej też swoją przygodę z bagiennym stworem kończy Len Wein, który tym samym zamyka drugi i zarazem ostatni z długich wątków, jakie rozpoczął w serii. Ten nr wychodzi mu zdecydowanie lepiej niż Noc nietoperza, wszystko jest na swoim miejscu, a razić może jedynie zbytnie rozgadanie się Swampy’ego, ale i to można przełknąć. Nie brak też uproszczeń fabularnych, lecz przecież musiano wszystko upchnąć na 22 stronach komiksu, więc nie da się inaczej. Trzeba przyznać, że po odejściu Wrightsona, seria zaczęła na nowo zyskiwać w moich oczach i nabierała impetu. Nie chcę przy tym krytykować Wrightsona, rysownik z niego doskonały. Z jednej strony więc nieco żal, że Wein już nic tu nie napisze, gdyż wszystko na nowo zmierzało w dobrym kierunku, z drugiej oczekiwanie na pomysły nowego scenarzysty jest powodem sięgnięcia po więcej. Po Weinie serię poprowadzi David Michelinie. Nazwisko znane niejednemu miłośnikowi komiksu.